Dawne klimaty cz.2 - Gry i zabawy - powrót do Lublina 2016 r.
W skansenie Muzeum Wsi Lubelskiej akurat w tym dniu, przygotowano różne gry i zabawy, z których najchętniej korzystały dzieci, ale i dorośli próbowali swoich sił w niektórych dawnych, niby prostych, konkurencjach.
Gry niby proste, ale jednak trudne. Myślisz, że tak łatwo trafić splecionym w koło sznurkiem lnianym, w pionowe kołki ustawione na ziemi ? ;)
Inną zabawą, w którą ja się bawiłam jak byłam dzieckiem, tyle, że w innej nieco wersji wizualnej, było "łowienie ryb". Za czasów mojego dzieciństwa, ryby robił nam tata z papieru, w który wpinał szpilkę. Wędkę skonstruował z kija i sznurka zakończonego magnesem. Rybki przyczepiały się do magnesu, kto więcej złowił ten wygrywał.
W wersji przygotowanej przez pracowników muzeum mamy kotarę lnianą, za którą znajdują się drewniane ryby.
Powiem szczerze, że ja nie dałam rady wyciągnąć z "wody" żadnej ryby, bo były wykonane z drewna i ciężkie, a wędki długie i giętkie, że nie zdołałam żadnej ryby podnieść. Nie wiem jak sobie radę dawały dzieci, może ktoś siedział za kotarą i im te ryby zahaczone o wędkę, wyrzucał na zewnątrz :D
Gry niby proste, ale jednak trudne. Myślisz, że tak łatwo trafić splecionym w koło sznurkiem lnianym, w pionowe kołki ustawione na ziemi ? ;)
Inną zabawą, w którą ja się bawiłam jak byłam dzieckiem, tyle, że w innej nieco wersji wizualnej, było "łowienie ryb". Za czasów mojego dzieciństwa, ryby robił nam tata z papieru, w który wpinał szpilkę. Wędkę skonstruował z kija i sznurka zakończonego magnesem. Rybki przyczepiały się do magnesu, kto więcej złowił ten wygrywał.
W wersji przygotowanej przez pracowników muzeum mamy kotarę lnianą, za którą znajdują się drewniane ryby.
Powiem szczerze, że ja nie dałam rady wyciągnąć z "wody" żadnej ryby, bo były wykonane z drewna i ciężkie, a wędki długie i giętkie, że nie zdołałam żadnej ryby podnieść. Nie wiem jak sobie radę dawały dzieci, może ktoś siedział za kotarą i im te ryby zahaczone o wędkę, wyrzucał na zewnątrz :D
Jedna z gier wymagała dużej zręczności. Polegała na takim przetoczeniu metalowej kulki drewnianą, płaską łopatką, by znalazła się na niej i została wrzucona do stojącego pustego pojemnika.
Próbowałam, truuudne :) Trzeba nabrać wprawy i nauczyć się techniki. Zajawka na filmiku poniżej.
Próbowałam, truuudne :) Trzeba nabrać wprawy i nauczyć się techniki. Zajawka na filmiku poniżej.
Do skansenu przyszłam z myślą, że wezmę udział w
warsztatach lnu, bo tak ta niedziela była promowana na stronie internetowej muzeum.
Okazało się jednak, że to nie żadne warsztaty, ale raczej prelekcja z przedstawieniem amatorskiego teatru ludowego, czyli raczej przypadła nam rola biernych odbiorców, a nie
czynnych uczestników.
Niektórzy "aktorzy" chyba zostali wcześniej wybrani spośród zwiedzających i poddali się charakteryzacji, do wykonania której wykorzystywało się dawniej włókna lnu ( włosy, brody, wąsy ), węgiel drzewny i inne barwniki, w celu wykonania makijażu czy postarzania aktora ( "worki" i cienie pod oczyma).
Tkanina lniana służyła natomiast jako kotara.
O dziwo, te proste drewniane zabawki w formie np. kółka umieszczonego na końcu kija , które prowadzone po podłodze obracało się, zaciekawiły dzieciaki na tyle, że nie porzucały ich od razu.
Okazuje się, że nawet dzieci, wychowane w dobie komputerów, internetu i urządzeń przenośnych, interaktywnych gier, są w stanie zainteresować się takimi prostymi, tradycyjnymi zabawkami, a może nawet ich potrzebują, przesycone techniką i plastikowym "badziewiem", które nie rozwija wyobraźni.
Więcej zabawy miałam z obserwowania dzieciaków, niż z tego przedstawienia :D
Po zakończeniu teatrzyku, z ust prowadzącej padło hasło:
- A teraz proszę wszystkich do wspólnego zdjęcia.
Wszyscy aktorzy amatorzy, ustawili się na "scenie". Spytałam :
- Czy ja też mogę? Bo jak wszyscy to wszyscy....
- Zapraszamy - padła odpowiedź.
Dołączyłam więc do grupy, w którą ze swoją lnianą sukienką wpisałam się wizualnie ( brakowało mi tylko chustki na głowie) , no i mam pamiątkową fotkę ;)