Mój Guru - Świeczuszka
Jakoś tak mi się w życiu plecie, że w momencie kiedy tracę wiarę w ludzi, nadzieję na coś dobrego, Ktoś, myślę, że Bóg nie pozwala mi jej utracić i przysyła człowieka, który mi tę cząstkę wiary i nadziei znów przywraca.
Tak było i tym razem całkiem niedawno, kiedy zmęczona kolejnym zakrętem i prawie trzyletnią walką z przewlekłą chorobą ( również sama ze sobą, bo z własnymi słabościami było mi czasem już trudno wytrzymać), użeraniem się z codziennym życiem ( w tym brakiem pracy zarobkowej ), próbami poradzenia sobie z dołem i kryzysem wartości spowodowanym zawiedzioną miłością ( ta męska "miłość" mnie opuściła w momencie, gdy życie zwaliło mi się na łeb i przestało być lajtowo bo zrobiło się za trudno i może była za słaba albo ktoś był za słaby..choć jednocześnie została we mnie ta moja nadal czysta i naiwna...z czym ciężko było sobie poradzić zwłaszcza jak trzeba sobie jednocześnie radzić z trudną rzeczywistością ) spotkałam wirtualnie drugiego człowieka.
Los zetknął nas ponownie po czterech czy pięciu latach ( przypadek? ). W wielogodzinnych wieczorowo-nocno-porannych rozmowach przez komunikator, nie traktował mnie jak ofiarę gwałtu, która "sama jest sobie winna", że założyła krótką spódniczkę....nie wbijał w poczucie winy, nie słuchał jak natrętnej muchy jednym uchem wpuszczając drugim wypuszczając, nie porównywał, nie dawał nieadekwatnych do mojej sytuacji pseudo-rad z pozycji innego "stołka", nie dyskredytował moich uczuć, pozwalał wybrzmieć emocjom.
Podzielił się własnym doświadczeniem i poczułam, że jestem rozumiana. To bezcenny DAR.
Rozjaśnił mi parę rzeczy odnośnie mojej sytuacji i mojego stanu, zainteresował naszymi korzeniami, wiedzą przodków, z której ocalałymi fragmentami warto się zapoznać.
Zapaliłam też "świeczuszkę" pamięci, która gdzieś tam w dali spokojnie się świeci, dla tej części mojej miłości, bo idiotycznie było by się wypierać, że jej nie było albo, że to co było, było nieważne, mniej ważne, albo że nie dawało mi szczęścia i zapomnieć o tym. Pomyślałam, że może to co przyniosło ból okaże się jednak dobre, że stało się po coś ( w co czasem trudno uwierzyć jak się ten smutek jednak czuje )
Już podziękowałam :)
Los zetknął nas ponownie po czterech czy pięciu latach ( przypadek? ). W wielogodzinnych wieczorowo-nocno-porannych rozmowach przez komunikator, nie traktował mnie jak ofiarę gwałtu, która "sama jest sobie winna", że założyła krótką spódniczkę....nie wbijał w poczucie winy, nie słuchał jak natrętnej muchy jednym uchem wpuszczając drugim wypuszczając, nie porównywał, nie dawał nieadekwatnych do mojej sytuacji pseudo-rad z pozycji innego "stołka", nie dyskredytował moich uczuć, pozwalał wybrzmieć emocjom.
Podzielił się własnym doświadczeniem i poczułam, że jestem rozumiana. To bezcenny DAR.
Rozjaśnił mi parę rzeczy odnośnie mojej sytuacji i mojego stanu, zainteresował naszymi korzeniami, wiedzą przodków, z której ocalałymi fragmentami warto się zapoznać.
Zapaliłam też "świeczuszkę" pamięci, która gdzieś tam w dali spokojnie się świeci, dla tej części mojej miłości, bo idiotycznie było by się wypierać, że jej nie było albo, że to co było, było nieważne, mniej ważne, albo że nie dawało mi szczęścia i zapomnieć o tym. Pomyślałam, że może to co przyniosło ból okaże się jednak dobre, że stało się po coś ( w co czasem trudno uwierzyć jak się ten smutek jednak czuje )
Już podziękowałam :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz