Zamość - Na lwy by... - wehikuł czasu z tęsknoty za latem.
W dniu, w którym koleżanka była w pracy, postanowiłam sobie pójść do ZOO.
Lubię zwierzęta, toteż jeśli w danej miejscowości jest ogród zoologiczny, to staram się go odwiedzić. W różnych krajach są one trochę inaczej prowadzone.
W Polsce maja charakter raczej "zamknięty", czyli zwierzęta są w klatkach, za szybami, lub na oddalonych od zwiedzających wybiegach, podczas kiedy np. w Portugalii czy Hiszpanii miałam okazję być w dwóch ogrodach, w których stawiano na jakiś kontakt ze zwierzętami. Zminimalizowano wrażenie "klatkowe", wybiegi były bardziej wkomponowane w całość przyrodniczą parku, otwarte a nie za szybami. Dlatego też bardziej mi się podobały.
W Polsce też się chyba już to zaczyna jakoś zmieniać powoli, w podobnym kierunku
Moim celem w zamojskim Zoo było głównie zobaczenie tych zwierzaków , które lubię najbardziej: dużych kotów, głównie lwów i tygrysów, białego niedźwiedzia, słonia, surykatek o ile są.
Uwielbiam też naczelne, zwłaszcza goryle, lecz smutno mi patrzeć na nie w klatkach, są przecież tak bliskie nam, mają bogatą i złożoną psychikę, życie emocjonalne. Powinny być na wolności, więc w zoo nie lubię ich oglądać, bo mi ich żal. Chciałabym zobaczyć w naturze.
To kolejny dzień upałów. Wybrałam się autobusem miejskim i "wylądowałam" na tyłach zoo, o czym poniżej w nagraniu:
Przed wejściem powitał mnie dość groźnie wyglądający, metalowy nosorożec.
Wykupiłam zniżkowy bilet i spacer zaczęłam od papug - amazonek, które mają najlepsze zdolności jeśli chodzi o naśladowanie mowy ludzkiej. Ptaki siedziały, niezbyt aktywne, ale przynajmniej je było widać...Bo na wybiegach dla ssaków panowała totalna martwota i pustka...
W tym zoo nie było zwierząt! Powinni oddać kasę za bilety. :D
Upał dawał się we znaki nie tylko ludziom, zwierzęta były mądrzejsze niż ja, nie miały zamiaru wychodzić ze swoich boxów umieszczonych wewnątrz budynków.
O!...coś się rusza... to niewielki kangur przycupnął w cieniu.
Szukałam kotów z nadzieją, że lubią się wygrzewać na słońcu. Sądziłam że mają to w genach. Niestety, próżne nadzieje, ani tygrysów ani lwów nie było widać.
Na jednym z wybiegów za szybą, z dużych kotów, wylegiwały się tylko w cieniu dwa, półprzytomne rysie.
Upał zaczyna mi doskwierać, czuje lekki ból głowy, ale robi mi się dziwnie słabo. Decyduję się więc na przerwę w cieniu drzew, nad stawem - królestwem pelikanów i kaczek.
Uzupełniam płyny, zjadam kanapkę a potem leżę czekając aż lepiej się poczuję.
W końcu postanawiam poszukać łazienki, co jakoś nie jest łatwe, w końcu trafiam na nią. Moczę zimną wodą bawełnianą, cienką chustę, którą dotąd zasłaniałam dekolt przed "usmażeniem", owijam nią czoło i potylicę pod kapeluszem.
Zdejmuję cienką płócienną koszulę i ją także zamaczam w zimnej wodzie, wykręcam i wkładam mokrą na siebie z powrotem. Wychodzę znów na żar. Jest mi lepiej dopóki chusta nie zagrzeje się a koszula nie wyschnie.
Co jakiś czas wracam do tej łazienki lub wchodzę do innej w innej części ogrodu i powtarzam ten zabieg, nie chcę tu zemdleć w tej duchocie.
Mijam nieduże "oklatkowane" wybiegi dla małp. Aż żal patrzeć w te smutne oczy.
Czas uzupełnić wodę w termosie.
W centralnej części ogrodu jest bar. Wchodzę i proszę o wrzątek "do pełna". Otrzymuję bez problemu. Przez chwilę rozmawiam z babeczką. Mówi, że mieszkające tutaj lwy nie lubią upałów, ponieważ są to lwy mieszkające tu od dawna i przystosowane do naszych polskich, umiarkowanych, warunków pogodowych.
Pytam o żyrafy, mówi, że widziała je niedawno na wybiegu i wskazuje mi drogę.
Podążam w tamtym kierunku. Jednak żadnych żyraf nie widać, wybieg pusty!. Haha, nawet żyrafy "wysiadły" w tym upale.
Jakaś rodzinka z dziećmi tez przyszła je zobaczyć, ktoś mówi, że można wejść do środka budynku i jest oszklony wybieg. Wchodzimy... Są trzy. Na początku mają nas w "tyle" ;)
Potem jedna pani drugiej pani... do uszka...a później....
Przyglądam się dłuższa chwilę ich majestatycznym ruchom jak spacerują, to w jedną, to w drugą stronę. I znów wychodzę na żar...
Mijam hipcia. Ten to ma dobrze, cały czas moczy swoje gruboskórne cielsko i nic sobie nie robi ze słońca. Patrząc na tego leniwca, aż dziw bierze, że potrafi być szybki i agresywny.
Wreszcie dochodzę do sporego wybiegu, wspólnego dla wiewiórek przylądkowych i moich ulubionych surykatek. To zabawne zwierzątka. Słońce i żar im nie przeszkadza, więc buszują po stylizowanym na suchy teren sawanny wybiegu, co i rusz wybiegając, albo wbiegając do swoich norek.
Wybieg jest "otwarty", zwiedzających dzieli od nich tylko niewysoki murek więc, wszyscy mają frajdę z obserwacji, a dzieciaki i ich rodzice, głośno komentują ( jak dla mnie zbyt głośno, czym płoszą czasem zwierzątka )
Przechodzę do drugiej części wybiegu, gdzie królują surykatki. To podobnie jak wiewiórki przylądkowe zwierzątka stadne. Żyją w południowej Afryce, głównie na pustyni Kalahari. Wykształciły wiele zachowań socjalnych. W czasie żerowania co najmniej jedna z nich zajmuje pozycję strażnika, obserwując okolicę i w razie niebezpieczeństwa ostrzegając resztę stada. Obserwowałam surykatkę, która stojąc na dwóch łapkach i obserwując okolicę, pilnowała młodego. Jeśli gapie za bardzo hałasowali, czy ją coś zaniepokoiło, natychmiast kuliła ciało osłaniając młode.
Na koniec , poszłam jeszcze do niedźwiedzia brunatnego sprawdzić, czy już się obudził. Z tego co pamiętam, to była niedźwiedzica Masza. Wykopała sobie dołek w ziemi, pewnie by mieć wygodniej i chłodniej, która wcześniej smacznie chrapała. Można ją było obserwować na jej wybiegu, przez szybę.
Ciekawym rozwiązaniem było, udostępnienie widoku na jej wybieg obserwującym z zewnątrz ogrodu zoologicznego, czyli przechodzącym ulicą. Każdy może sobie zajrzeć przez okna, nie wchodząc do ZOO.
Jak już wyszłam, to też jeszcze tam zajrzałam, Masza przebudziła się.
Cóż, lwy zobaczę może następnym razem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz