Pamiętam była jesień... - mała demolka na dworcu w Kielcach
Pamiętam była jesień, wyjazd w Góry Świętokrzyskie.
W jeden dzień zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie jaskini Raj w Kielcach, stamtąd udaliśmy się szlakiem przez las w kierunku Chęcin, gdzie znajdują się ruiny zamku. Po drodze zobaczyliśmy fajny, nieczynny już kamieniołom.
Wpadliśmy na pomysł, że wracając kupimy po drodze kiełbaskę, jabłka i zrobimy sobie ognisko ( o ile uda nam się rozpalić wilgotne gałęzie, bo wcześniej mżyło ) na półce kamieniołomu, z widokiem na zamek w Chęcinach i będziemy przy nim oglądać zachód słońca, a potem szybciutko ( bo nie mieliśmy latarki) się ewakuujemy przez krótki odcinek lasu do najbliższej drogi, gdzie znajdował się przystanek busów, skąd się udamy do Kielc.
Plan był dobry. Było fajnie ( może kiedyś ten wyjazd opiszę oddzielnie ). Dojechaliśmy do Kielc i udaliśmy się na dworzec busów, skąd mieliśmy mieć ostatni transport do Św. Katarzyny, gdzie nocowaliśmy.
Niestety nie przyjechał,bo pewnie kierowcy się nie chciało, a tu noc, jesień, zimno, wilgotno, my zmęczeni całodzienną wędrówką.
Byłam wściekła jak dawno nie byłam , mój współtowarzysz podróży jeszcze mnie takiej nie widział, jak rzuciłam soczystą wiązankę kwiecistych epitetów pod adresem nieobecnego kierowcy busa ;)
Na koniec, by wyładować złość i poinformować innych przyszłych pasażerów, klientów tej firmy, pomazałam tablicę z rozkładem jazdy, co widać na fotce.
Problem jednak pozostał, bo utknęliśmy w Kielcach, bez pieniędzy na nocleg.
Były trzy wyjścia: pojechać taksówką ( z czego zrezygnowaliśmy po zapytaniu kierowcy o cenę ), nocować na dworcu PKS ( zostawiliśmy to jako ostateczność ), próbować złapać jakiegoś stopa.
Wybraliśmy trzecie wyjście.
Kierowca autobusu miejskiego, który miał ostatni kurs, był na tyle życzliwy, że zawiózł nas specjalnie do jakiejś drogi, gdzie polecił stanąć na stopa. No to stanęliśmy.
Robiło się coraz zimniej, nikt się nie zatrzymywał.
Wybraliśmy trzecie wyjście.
Kierowca autobusu miejskiego, który miał ostatni kurs, był na tyle życzliwy, że zawiózł nas specjalnie do jakiejś drogi, gdzie polecił stanąć na stopa. No to stanęliśmy.
Robiło się coraz zimniej, nikt się nie zatrzymywał.
Doszłam do wniosku, że kierowcy mogą myśleć że stoi dwóch facetów, bo byłam w spodniach , kurtce z kapturem i plecakiem , w dodatku było już ciemno, więc boją się zatrzymać.
Zdjęłam więc kaptur i rozpuściłam włosy ( choć uszy mi już marzły ).
Po chwili ktoś się zatrzymał. Spytałam czy jedzie w naszą stronę, powiedział że nie, że skręca gdzieś wcześniej i nie dojeżdża do naszej miejscowości, ale po chwili zastanowienia powiedział, że nadrobi trochę drogi i nas zawiezie :)
I tak moja wiara w ludzi znów dostała potwierdzenie, że warto w nich wierzyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz