Strony

1 maj 2016

Pewna majówka - jak Legwanica zdemaskowała macho.

Pewna majówka - jak Legwanica zdemaskowała macho



Majówka, pierwsze spotkanie, pierwsza wspólna trzydniowa wycieczka w góry na Dolnym Śląsku.
Ostatni dzień po dwudniowym włóczeniu się po górkach i zwiedzaniu różnych miejscowości. Marciszów, mała mieścinka z jednym sklepikiem, w którym "mydło i powidło", barem oraz ze stacyjką kolejową, przez którą przejeżdżał pociąg do pobliskiego Wrocławia. 
Ostatnia miejscowość, z której chcieliśmy przejść szlakiem do ciekawych kolorowych jeziorek i zawrócić wieczorem na pociąg.

Ponieważ podróżowałam już wtedy z walizką na kółkach, zostawiając ją w różnych miejscach by swobodnie móc wędrować czy zwiedzać, tym razem również miałam taki zamiar. Poszliśmy więc do baru.
W środku było trzech facetów, pewnie umierali z nudów a tu nagle napatoczyło się dwoje obcych. Wreszcie jakiś przerywnik monotonnego dnia. Zaczęły się więc pytania skąd przyjechaliśmy. Padły dwie nazwy miast ( ponieważ byliśmy z różnych regionów Polski )
Po usłyszeniu nazwy mojego miasta towarzystwo ożywiło się...

- Aaaa.. znamy drużynę piłkarską... my kibicujemy ... - i tu padła nazwa nie pamiętam już jaka. 

Przez chwilę przemknęła mi myśl, czy przypadkiem nie dostanę w dziubek od zagorzałych kibiców bo "reprezentuję " miasto wrogiej im drużyny, asekuracyjnie powiedziałam że ja kibicem nie jestem :D 
Po czym poprosiłam o uzupełnienie termosu wrzątkiem i możliwość przechowania walizki na czas naszej wędrówki szlakiem, aż do wieczora. Właściciel bez problemów zgodził się nią zaopiekować.

Usiedliśmy przy stoliku na zewnątrz i sprawdzając jeszcze raz na mapie naszą trasę, raczyliśmy się gorącą herbatą, która dobrze nam zrobiła bo było dość chłodno. 

Tymczasem przybyło dwóch rosłych facetów, typ macho ze zbudowaną na siłowni a może i sterydach, masą, grubym karkiem i pewnością siebie. Jednemu z nich na ramieniu siedział....duży legwan.
Pełen szpan, pewnie "łapał" na niego wszystkie laski na wsiach :D.  Nie wątpię, że przespacerowali się do baru jedynie ze względu na nas... No cóż...nie będę ukrywać, że też się dałam złapać... ale tylko dlatego, że lubię zwierzęta ;)
Efekt zaskoczenia i zainteresowania został przez niego osiągnięty. Był panem sytuacji. Zagadałam czy mogę legwana dotknąć ( no co....nigdy nie dotykałam... ), potem nawet go dostałam do potrzymania. Okazało się, że to Legwanica. Była ciężka jak dla mnie i miała ostre pazury, które wczepiły się w rękaw mojej polarowej kurtki. Dobrze, że ją miałam i to nie było moje ciało, bo by bolało :P
Ale sympatyczny zwierzak. Potem przez chwilę poleżała nam na rozłożonej mapie, powędrowała znów do swojego pana i weszli razem do środka.

Na zewnątrz zapanowała cisza, grzaliśmy się w popołudniowych promieniach słońca ledwo przeświecających przez chmury.
Nagle z baru wypadł dynamicznie, jak wystrzelony z armaty macho - właściciel Legwanicy, tym razem bez Legwanicy na ramieniu...Usłyszeliśmy:

- Kurwa! Zesraaała mi się! 

Po czym zwymiotował przed progiem....

Sytuacja była tak surrealistyczna, że z automatu zaczęliśmy oboje się śmiać, ale  hamowaliśmy się, by to nie był głośny śmiech...w końcu facet był duży... Dusiliśmy się więc śmiechem, oboje zatykając usta. Był nie do opanowania, płakałam, właściwie ryczałam, łzy ciekły mi po policzkach... Trwało to dłuższą chwilę, co spojrzeliśmy na siebie wybuchaliśmy tłumionym śmiechem od nowa... Cud, że się tam nie podusiliśmy :D

No i w sumie tyle o macho i jego Legwanicy :)  Można by rzec: 

Jaki macho jest, każdy widzi....  :D


Zawsze tę historię przypominałam sobie jak było mi smutno, ponieważ to wspomnienie mnie rozśmieszało. Teraz jest niestety trochę już inaczej, już tak nie działa, ale to inna historia.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz