Strony

3 paź 2016

M jak Misiek

M jak Misiek



Misiek był ( piszę "był" bo pewnie już nie żyje, nie mam kontaktu ze znajomymi od kilku lat, a wtedy nie był już młodym psem ) psem zaprzyjaźnionego ze mną małżeństwa. Jeżdżąc po Polsce zawsze zabieraliśmy go ze sobą.
Trzeba się było liczyć z tym, że w samochodzie  będzie pełno jego rudej sierści, na naszych ubraniach też. Nie będę udawać, że mnie to nie wkurzało ;) , jednak Miśka mało to obchodziło, pchał się z mordą na kolana i wylegiwał na siedzeniach.

Mówili o nim "pies przewodnik", bo w górach zawsze potrafił wybrać właściwą dróżkę, nawet jak właściciele pomylili szlak. Mimo wieku, dawał radę kondycyjnie.

W trakcie zwiedzania różnych obiektów, jego miła mordka wzbudzała powszechną sympatię i często dostawał wody do picia od ludzi pilnujących obiektów, czy autochtonów. Potrafił się znaleźć towarzysko i wkraść w serca wszystkich  ;)

Odwiedził z nami wszystkie miejsca, tylko w jednym miejscu, w Golubiu Dobrzyniu, nie pozwolono mu wejść na dziedziniec zamkowy i został z właścicielem za bramą. Dlatego nie podobało mi się to miejsce i ci ludzie.

W czasie jednego z wyjazdów na Dolny Śląsk, do krainy wygasłych wulkanów ( tak, w Polsce też kiedyś były wulkany, o czym nie każdy wie ), weszliśmy na Ostrzycę (501 m.n.p.m ) we wsi Proboszczów.
Wiedzie tędy szlak na sam szczyt, ostatni etap po schodkach ( ostatnio byłam tam sama kilka lat temu , szlak był nieco zaniedbany po przejściu wichur i zwaleniu drzew, ale dało się nim przejść , jak wygląda teraz nie wiem ), czas potrzebny na dostanie się tam to ok 30 minut.
U podnóża góry zrobiony jest parking z miejscem na ognisko i ławeczkami. Wtedy był dziki i kameralny, teraz się skomercjalizował jak wszystko i zrobiono miejsce biwakowe bardziej uporządkowane, więc podejrzewam , że spokoju już tam nie ma... ( szkoda mi tych kiedyś bardziej dzikich i mało znanych terenów, gdzie nie było tłumów turystów, jest ich coraz mniej, stają się zadeptywane  )

Ostrzyca jest kominem wygasłego wulkanu sprzed ok.5 mln. lat,  z jej szczytu rozpościera się widok na całą okolicę. Nazywana jest Śląską Fudżi- jamą. Na samym szczycie było skalne wgłębienie, pewnie pozostałość krateru, obok rosły krzaki dzikich róż, które wyglądały pięknie jak kwitły , w dodatku pachniały.
To wszystko tworzyło romantyczny klimat.

Kiedy byłam tam za trzecim razem, krzaki róż, już nieco zarastały wgłębienie. Obecnie nie wiem jak to wygląda.

W każdym razie podczas tej wycieczki ze znajomymi, Misiek od razu znalazł sobie miejsce do wypoczynku, i jakby był u siebie, wymościł się we wgłębieniu skał i przysnął. Wzięłam z niego przykład, ułożyłam się na skalnym wgłębieniu obok, przytulając do "pluszaka" :)


Znalazłam jeszcze inne zdjęcie Miśka z chwili wcześniej albo później:



Nie patrz na słowiankę gdy prowadzisz samochód

Nie patrz na Słowiankę gdy prowadzisz samochód



To był dobry czas , jakieś 7 lat temu, miałam wtedy w sobie dużo nadziei i sporo chwil radości.

Wyjazd we wrześniu  na kilka dni w Góry Świętokrzyskie, było nadzwyczajnie ciepło jak na tę porę roku. Po wdrapaniu się na Łysą Górę ( jedną że świętych gór pradawnych Słowian, gdzie było sanktuarium i do dzisiaj są ślady kamiennego wału ), od strony Nowej Słupi ( tzw. drogą królewską ), zeszliśmy z drugiej strony i udaliśmy się szlakiem prowadzącym przez całe  Łysogóry, aż do ŚW. Katarzyny, gdzie zazwyczaj zawsze nocowałam.

Po drodze wygłupialiśmy się trochę. W momencie mijania pola rzepaku wpadłyśmy z koleżanką na pomysł zrobienia sobie w nim, sesji zdjęciowej. Było bardzo spontanicznie, radośnie ( i ta radość została zapisana na fotkach ). Słonko świeciło, było bardzo ciepło, a że wokoło nie było domów i żadnego człowieka, więc można było się powygłupiać i zdjąć bluzki.

Po skończonej sesji zdjęciowej stałam na poboczu asfaltowej drogi,  z rozpuszczonymi jeszcze włosami, zaczynając je zaplatać w warkocz. Przejeżdżał jakiś samochód. Nagle słychać było pisk opon, oraz śmiech koleżanki i przyjaciela, którzy powiedzieli, że jestem niebezpieczna z tymi włosami i nie powinnam stawać na poboczu drogi.  Nie wiedziałam co się stało.

Powiedzieli mi potem, że kierowca samochodu, który przejeżdżał tak się na mnie zagapił, że nie zauważył nadjeżdżającego zza zakrętu innego samochodu i doszło by do zderzenia.

No cóż, słowianki powinny wybierać pole rzepaku z dala od drogi asfaltowej a kierowcy zdecydowanie powinni patrzeć przed siebie, a nie na pobocza ;)

Ten cykl fotek tak się spodobał pewnemu mojemu koledze, że wymyślił ( już nie pamiętam dokładnie jak to było ) powiedzenie "idę w rzepak" , co oznacza sen i marzenia senne.
Od tej pory czasami zamiast dobranoc , używamy tego kodu i mówimy sobie wzajemnie :  " idę w rzepak " :D


Pamiętam była jesień... - mała demolka na dworcu w Kielcach

Pamiętam była jesień... - mała demolka na dworcu w Kielcach


Pamiętam była jesień, wyjazd w Góry Świętokrzyskie.

W jeden dzień zaplanowaliśmy sobie zwiedzanie jaskini Raj w Kielcach, stamtąd udaliśmy się szlakiem przez las w kierunku Chęcin, gdzie znajdują się ruiny zamku. Po drodze zobaczyliśmy fajny, nieczynny już kamieniołom. 

Wpadliśmy na pomysł, że wracając kupimy po drodze kiełbaskę, jabłka i zrobimy sobie ognisko ( o ile uda nam się rozpalić wilgotne gałęzie, bo wcześniej mżyło ) na półce kamieniołomu, z widokiem na zamek w Chęcinach i będziemy przy nim oglądać zachód słońca, a potem szybciutko ( bo nie mieliśmy latarki) się ewakuujemy przez krótki odcinek lasu do najbliższej drogi, gdzie znajdował się przystanek busów, skąd się udamy do Kielc.

Plan był dobry. Było fajnie ( może kiedyś ten wyjazd opiszę oddzielnie ). Dojechaliśmy do Kielc i udaliśmy się na dworzec busów, skąd mieliśmy mieć ostatni transport do Św. Katarzyny, gdzie nocowaliśmy. 
Niestety nie przyjechał,bo pewnie kierowcy się nie chciało, a tu noc, jesień, zimno, wilgotno, my zmęczeni całodzienną wędrówką.

Byłam wściekła jak dawno nie byłam , mój współtowarzysz podróży jeszcze mnie takiej nie widział, jak rzuciłam soczystą wiązankę kwiecistych epitetów pod adresem nieobecnego kierowcy busa ;)
Na koniec, by wyładować złość i poinformować innych przyszłych pasażerów, klientów tej firmy, pomazałam tablicę z rozkładem jazdy, co widać na fotce.

Problem jednak pozostał, bo utknęliśmy w Kielcach, bez pieniędzy na nocleg. 
Były trzy wyjścia: pojechać taksówką ( z czego zrezygnowaliśmy po zapytaniu kierowcy o cenę ), nocować na dworcu PKS ( zostawiliśmy to jako ostateczność ), próbować złapać jakiegoś stopa.
Wybraliśmy trzecie wyjście.
Kierowca autobusu miejskiego, który miał ostatni kurs, był na tyle życzliwy, że zawiózł nas specjalnie do jakiejś drogi, gdzie polecił stanąć na stopa. No to stanęliśmy.

Robiło się coraz zimniej, nikt się nie zatrzymywał. 

Doszłam do wniosku, że kierowcy mogą myśleć że stoi dwóch facetów, bo byłam w spodniach , kurtce z kapturem i plecakiem , w dodatku było już ciemno, więc boją się zatrzymać.
Zdjęłam więc kaptur i rozpuściłam włosy ( choć uszy mi już marzły )
Po chwili ktoś się zatrzymał. Spytałam czy jedzie w naszą stronę, powiedział że nie, że skręca gdzieś wcześniej i nie dojeżdża do naszej miejscowości, ale po chwili zastanowienia powiedział, że nadrobi trochę drogi i nas zawiezie :)
I tak moja wiara w ludzi znów dostała potwierdzenie, że warto w nich wierzyć.




Skorodowany Poldek, dlaczego warto było nim jeździć

Skorodowany Poldek, dlaczego warto było nim jeździć


Jeździłam kiedyś z zaprzyjaźnionym małżeństwem na wycieczki weekendowe po Polsce, czyli dwa dni w drodze, to tu, to tam na jakiejś trasie, zatrzymując się w wybranych ciekawych miejscach i zwiedzając, odpoczywając. Najczęściej to były spontaniczne wyjazdy.
Jeździliśmy starym, polonezem, w którym również nocowaliśmy.

Nie podniecam się samochodami, nawet się na nich nie znam i nie odróżniam marek, jednak ten samochód zasługuje na krótki opis :D

Okazuje się, że mając taki samochód kierowca czuje się wygodniej na drodze, ponieważ wszyscy inni, którzy mają lepsze ustępują miejsca. No bo kto by chciał mieć zarysowany nowy, super wypasiony samochód ? Zdają sobie sprawę z tego, że takiemu jak na fotce poniżej, już nic nie zaszkodzi, więc kierowca niewiele ma do stracenia ;)

Inną zaletą tego skorodowanego Poldka było to, że wjeżdżając do jakiejś "dziurki" z zamiarem przeczekania upału nad jeziorem i pytając miejscowych o jeziorko w pobliżu, słyszało się taką odpowiedź:

- Eee... Paaanie, jeziorko to trochę dalej jest jedno... - odpowiadał napotkany autochton.

Jednak po spojrzeniu na samochód i chwili zastanowienia, rozwijał odpowiedź w innym kierunku :

-  Ale widzę, że wam mogę powiedzieć... My tu mamy swoje jeziorko takie , tylko dla miejscowych. Nie mówimy o nim obcym , bo wie Pan , jak ta warszawka nowobogacka  by tu zjechała... Jakbyście mieli inny, bardziej wypasiony samochód to bym wam nie powiedział, a tak, to....

I tu zaczyna nam tłumaczyć w który zakręt skręcić... :D 
Jeziorko okazało się piękne, z bardzo czystą wodą, rybami i rakami w niej ( tak czystej wody wtedy dawno już nie widziałam )
Miejscowi zrobili sobie mały drewniany pomost, nawet zagrodzili bojkami fragment wody, robiąc brodzik dla dzieci. Było mało ludzi, cicho i spokojnie. Odpoczywaliśmy tam pól dnia a na koniec można było sobie jeszcze zjeść rybkę w pobliskiej smażalni.

Tyle zalet.

Przypomniało mi się jak na tej wycieczce, w drodze powrotnej, zwiedzaliśmy Płock. Była niedziela.
Zaparkowaliśmy naprzeciwko katedry, zamierzając udać się stamtąd nad Wisłę.

W związku z tym taki obrazek: 

Niedziela, ludzie idą do kościoła, na parkingu parkują swoje czyściuteńkie samochody, ubrani na "galowo".
My wysiadamy ze skorodowanego, zakurzonego dwudniową jazdą po terenie różnym , obesranego przez ptaki samochodu, ubrani zdecydowanie nie na "galowo", w wymiętych ubraniach. 
Odchodzimy, po czym ja wracam. 
Otwieram drzwi, biorę coś z wewnątrz, po czym trzaskam nimi z całą siłą, bo normalnie nie dało ich się zamknąć, po czym jeszcze z całą siłą je dokopuję, zaburzając niedzielną ciszę... :D

Kontrast mnie rozśmieszył wtedy.

W końcu sytuacja po której zrobiłam poniższą fotkę.

Wracaliśmy z Kotliny Kłodzkiej, samochód rzęził, ponieważ był straszny upał i Poldek w tych górach  nam nie wytrzymał. Coś  się zepsuło, musieliśmy ciągle dolewać wody do chłodnicy. Zatrzymaliśmy się na krótki odpoczynek. 

Kolega podszedł do maski samochodu. Stanął, popatrzył, po czym..... urwał fragment blachy i beznamiętnie wyrzucił, jakby to robił standardowo i była to najzwyklejsza rzecz na świecie  :D


Przekonania - jak myślisz tak potem tworzysz ( tytuł i post roboczy , czyli zajawka )

Przekonania  - jak myślisz tak potem tworzysz ( tytuł i post roboczy czyli zajawka)


Potrafię słuchać, więc słucham. Uważnie słucham,  kobiet i mężczyzn. W tym co mówią widać ich przekonania. Rozwinę ten post z czasem.

Teraz przytoczę tylko przekonanie części ( mam wrażenie że większości tych, których spotkałam ) facetów odnośnie bliskości i kobiet.

"To nie jest strach przed bliskością, tylko instynkt samozachowawczy, zachowanie dystansu facetów wynika zupełnie z czegoś innego, mianowicie z faktu, że prędzej, czy później wybranka serca będzie chciała wykorzystać nasze słabe strony w trosce o "dobro związku" lub co gorsza " o nas samych".


Czyli w/g tego kto ma w głowie takie przekonanie, to "wszystkie kobiety są takie same", w dodatku " każda kobieta jest moim potencjalnym wrogiem, bo będzie chciała wykorzystać moje słabe strony jak się odsłonię" i że " lepiej się nie odsłaniać", czyli nie pokazywać jaki jestem naprawdę.....

Nasuwają mi się tutaj refleksje. Jedna to taka, że ci faceci ( albo kobiety, bo one też tak myślą ) zwyczajnie takie osoby spotykali w swoim życiu, więc nie znają niczego innego, albo  nie wierzą, że może być inaczej, bądź zwyczajnie im tak wygodnie.
Druga to taka, że jednak to tylko racjonalizacja, tłumaczenie takie, bo właśnie chciało by się czegoś innego, ale nie spotkało się tego i brak wiary że się spotka, to trzeba sobie jakoś to wytłumaczyć, żeby mniej bolało , by za tym nie tęsknić.
Trzecia, że to racjonalizacja strachu przed zbliżeniem, rozumianym jako bliskość psychiczna i emocjonalna, przekazywanie pewnej prawdy o sobie, a nie jako "zwierzanie się".

Efektem takiego przekonania jest brak głębszej więzi w relacji, co po latach skutkuje stwierdzeniem że "miłość minęła" ( kolejne przekonanie , że miłość nie trwa długo ), co bardzo częste. Ludzie żyją nie razem, ale niejako obok siebie, każde ma swoje zajęcia i obowiązki, zbliża ich łóżko i dzieci i wspólne codzienne sprawy organizacyjne lub rozmowy o książkach (które są fajne ale z których niewiele dowiadujemy się o drugiem człowieku raczej) , nawet jeśli nie ma jakiś zawirowań, jest ok, to po "odchowaniu" dzieci niewiele zazwyczaj już ich łączy.

Wielu tak wybiera i mają oczywiście prawo. Słyszałam też, że "tak już jest", "tak już musi być" , "największe szczęście to dzieci a mąż/ żona, no cóż, musi być".

Daje to "święty spokój" , bo jak nie ma bliskości głębszej, to taka relacja jest nieco mniej wymagająca, bo mniej kosztuje  pracy nad rozwojem własnym i relacją, a także wszystko po człowieku "spływa", jest bardziej obojętne emocjonalnie, bo się wielu rzeczy o tym drugim człowieku nie wie, co robi, jak myśli itd...
Ktoś coś zrobi, ale drugiemu o tym nie powie, bo ma przekonanie, że drugi "mógłby to wykorzystać przeciwko ", rodzą się tajemnice... Znałam kobietę, która usunęła ciążę poza plecami męża, on nawet o tym nie wiedział...To nie jedyny przykład tego, że ludzie z takim podejściem niewiele o sobie wiedzą. Częstym skutkiem bywa samotność we dwoje. O tym co boli, co siedzi wewnątrz rozmawia się z innymi zamiast z tą osobą , z którą się jest. Nawet jest takie powiedzenie "Jak chcesz ujawnić prawdę o sobie, to tylko człowiekowi, którego drugi raz już w życiu nie spotkasz"...

Dla przykładu, gdybym w stosunku do byłego nie była szczera, tylko go oszukiwała a raczej potrafiła oszukiwać, że czuję się lepiej niż się czułam , to też by miał "święty spokój" i pewnie by został, bo dla tego "świętego spokoju" przecież odszedł jak się zrobiło trudniej, opuścił mnie w trudnej sytuacji, jak powiedział "dla mojego dobra" :D
A był to facet, który wiedział, że mnie, może ujawnić prawdę o sobie i nie zostanie to użyte przeciwko niemu, myślałam o nim tak samo. Usłyszałam jeszcze, że on nie potrzebuje miłości, nie potrzebuje też dobrej kobiety :) No to ma taką jaką chciał, jak z tego przekonania powyżej i ma teraz "święty spokój", i wygodę i layt.

Ostatnia moja relacja ( nie związkowa ) też by trwała, gdyby nie szczere wyrażenie prawdy o sobie z mojej strony, coś bym przemilczała, oszukała, nie ujawniła i było by nadal spokojnie i "święty spokój". W dodatku ten ktoś nie wykorzystał by prawdy o mnie przeciwko mnie, no cóż, zaufałam i "oddalam władzę"....

Więc  nie tylko kobiety niektóre wykorzystują to, co facet im o sobie ujawnia przeciwko niemu, robią to też czasem faceci w stosunku do kobiety.
Jeśli to się dzieje w związku, to świadczy to o tym, że nie ma miłości, jest wygoda i jak to niektórzy nazywają " każde grabie grabią do siebie", walka raczej o "swoje", asekuracja ( różnymi metodami ) a nie dążenie do głębszej relacji (co ja nazywam bliskością ). Bo jak może być głębsza relacja. jeśli niejako z góry traktujemy drugą osobę jako potencjalnego wroga, przy którym trzeba się pilnować. 

Kolejna refleksja, że takie przekonanie "zachowanie dystansu facetów wynika zupełnie z czegoś innego, mianowicie z faktu, że prędzej, czy później wybranka serca będzie chciała wykorzystać nasze słabe strony w trosce o "dobro związku" lub co gorsza " o nas samych", to może po prostu wymówka, by mieć "święty spokój", bo się nie chce pracować ani nad sobą ani nad relacją, oraz zwyczajnie nie chce się tej bliskości głębszej.


Przyjrzyj się tym przekonaniom :

"Nikt normalny nie chce ujawniać prawdy o sobie, bo odkrywa się wtedy na bycie zranionym....
prędzej czy później to co powiesz będzie wykorzystane przeciw tobie...
najbardziej nas ranią własnie osoby, które najmocniej kochamy...
Co zaufanie ma wspólnego z odsłanianiem swoich słabych stron i czynieniem się podatnym na zranienie?
Dałaś komuś broń przeciw sobie i taki będzie finał. "

W/g tych przekonań ten drugi człowiek to potencjalny wróg, przed którym musimy się asekurować, lub małe dziecko, które nie jest na tyle dojrzałe, by świadomie i odpowiedzialnie wobec nas postępować. 
Co ma zaufanie wspólnego z odsłanianiem słabych stron? A no to, że się ufa, że ta druga osoba tego nie wykorzysta. Wierzy się, że jest na tyle dojrzała, i rozwinięta moralnie, że nas też kocha.

Zwróćmy uwagę na to : "najbardziej nas ranią własnie osoby, które najmocniej kochamy..."
No właśnie, które my kochamy, ale one nas może nie kochają skoro celowo  nas ranią?
( aczkolwiek, ten co kocha też może zranić ale nie zrobi tego celowo raczej )

Inne przekonanie :

"Nam nie potrzeba potoku wynaturzeń by z kimś było nam dobrze i aby budować związek". 


Przy czym "wynaturzenie" w/g tego kogoś,  to potrzeba wyrażania siebie poprzez dzielenie się refleksjami ( teraz się pewnie "wynaturzam" ), ujawniania prawdy o sobie, swoich motywacji działań, ujawnianie urazów, czyli otwieranie się "przed" i "na".
Pierwszy raz słyszałam takie pejoratywne określenie na coś, co jest w/g mnie wartościowe i nie przeznaczone dla każdego, tylko dla tej szczególnej osoby.

Zwracam uwagę na to, że nacisk jest położony na "było dobrze" i na "budowanie związku"....tutaj znów przewija się wygoda.... Ma być dobrze, bo źle jest samemu, dlatego jesteśmy różnie płciowi by nam było ze sobą lepiej, ale każdy chce żeby było wygodnie, to naturalne, tyle, że najwygodniej jest jeśli nie trzeba wykonać żadnego wysiłku, a kiedy nie trzeba wykonać wysiłku....

Co do budowania związku... to zupełnie co innego niż  budowanie bliskiej relacji. Można zbudować związek, a nie mieć głębszej bliskiej relacji.

I zgodzę się, że do budowania związku nie potrzeba "wynaturzeń" jak ktoś to nazwał, czyli otwartości, szczerości, uczciwości nawet ( jak się umie dobrze udawać ), zdejmowania masek.
I w takim związku będzie działać to pierwsze przekonanie.
A czasem po latach, jak się coś zadzieje obiektywnie, to  ludzie, dowiadują się z kim żyli i są mocno zaskoczeni...

Mimo wszystko ja wierzę, że można inaczej, jeśli chodzi o mnie, wiem, że nie pasuję do tego schematu typu kobiety z pierwszego przekonania, ale wiem też, że nie jestem w stanie walczyć z takim przekonaniem wobec mnie, jeśli ktoś takie ma. Dlatego chyba jestem sama ( a znam jeszcze druga kobietę, która do tego schematu nie pasuje i tez jest sama ), bo mężczyźni ( i kobiety, ja też ) wybierają w/g swoich przekonań.
Co ciekawe, akurat ten człowiek, którego tu zacytowałam mógł się kiedyś przede mną "wynaturzać" i robił to bez przykrych konsekwencji z mojej strony, ale jak widać poszedł właśnie za swoim przekonaniem lub/i zwyczajnie teraz sobie racjonalizuje, że zawsze tak jest.
Jeśli faceci myślą, że wszystkie kobiety tak robią, to nie zauważą tej , która jest obok, która wyłamuje się ze schematu. ( i vice versa , odnośnie kobiet )

Budowanie głębszej relacji, czyli bliskości prawdziwej,  opiera się między innymi na zrozumieniu i akceptacji drugiej osoby, by zrozumieć trzeba poznać, żeby poznać trzeba być wobec siebie szczerymi.
Wiele naszych zachowań wynika z naszych przekonań, wartości, doświadczeń, urazów. Bez otwartości, bez podzielenia się tym z drugą osobą trudno o zrozumienie, trudno też o wyrozumiałość jak się nie wie z czego wynika takie a nie inne zachowanie.

Pisząc "szczerość" mam na myśli też dobre intencje, a nie okrucieństwo, czy  paplaninę o wszystkim, bez uwzględniania czy coś akurat kogoś nie zrani .


Taka smutna refleksja. W związku z tym , że ja mam takie przekonania jakie mam, czyli inne od tych opisanych tutaj w cytatach, to w oczach facetów, którzy mi się podobali byłam taką kobietą TYLKO od "wynaturzania się" , bo przy mnie mogli to robić bezkarnie, natomiast na "życie" wybierają kobiety , które pasują do ich przekonania, więc po "wynaturzeniu" się przy mnie ( bo przy tamtych przecież nie mogą ) idą do tamtych, a ja sobie mogę tylko popatrzeć i powyobrażać jakby mogło być.

W końcu przez takie przekonania, wspierają właśnie to w świecie, takie cechy, takie zachowania ( o których potem mówią ze smutkiem, albo rezygnacją ) i takie podejście , czyli to się rozszerza, bo są
nagradzane takie zachowania, więc się kobietom ( i facetom ) "opłaca" tak zachowywać.....więc mogą sobie w końcu powiedzieć "bo tak już jest"....


" Założenia wpływają na Obserwację. 

Obserwacja rodzi Przekonanie. 

Przekonanie wywołuje Doświadczenie. 

Doświadczenie pobudza Zachowanie, które, z kolei, potwierdza Założenia."


c.d.n