7 sie 2016

Roztocze - Szlakiem Szumów - wehikuł czasu z tęsknoty za latem 2015

Roztocze - Szlakiem Szumów - wehikuł czasu z tęsknoty za latem 2015



Wsiąść do pociągu... Tego dnia trzeba to było zrobić o świcie, by dojechać do miejscowości Susiec. 

Gmina ta ma wiele szlaków turystycznych oraz duże zróżnicowanie terenu, co powoduje, że jest atrakcyjna turystycznie. Występują tu bowiem zarówno duże kompleksy leśne, jak i wydmy, jary, wąwozy o stromych zboczach. W dolinach rzek są liczne torfowiska oraz bagna. Ze względu na duże różnice wysokości rzeki mają charakter górski. Płyną wartko, wąskimi dolinami a ich wody tworzą małe wodospady zwane "szumami".
Znajduje się tutaj jedno z ładniejszych miejsc na Roztoczu, które nas interesuje - tzw. Szlak Szumów.                              
Po krótkiej podróży wysiadamy z pociągu. Tuż obok stacji, na słupie oświetleniowym, zawieszone są tabliczki informacyjne "dokąd i jak daleko".                                                 






Kierujemy się w stronę zabudowań. Mijamy dwoje ludzi z dziećmi, też chcą dojść Szumów, nie bardzo wiedzą którędy, my też. Spotkana kobieta mówi nam, że są dwie drogi, jedna to asfaltowa -krótsza, druga droga przez las "trochę" dłuższa.
Spotkana rodzinka nie zastanawia się, wybierają drogę asfaltową ( która skręca w lewo niedaleko stacji PKP ), idzie się nią 3 km do rzeki i pierwszych "szumów" .
Jest upał ( dlatego mam lnianą cienką, przewiewną koszulkę, bo len chłodzi i chroni przed UV i cienką bawełnianą płócienną koszulę z długim rękawem, by się nie spalić na słońcu a jednocześnie chronić przed ewentualnymi kleszczami ), mój rozsądek i wewnętrzny głos, podpowiada mi by nie iść po asfaltowej nagrzanej patelni, nawet jeśli będę szybciej, to mogę bardziej się tym zmęczyć. Koleżanka jest tego samego zdania.

Kierujemy się więc w stronę wskazaną nam przez autochtonkę, na zachód szlakiem niebieskim. Za szkołą skręcamy w lewo , w las nadal szlakiem niebieskim ( na południe, z miejsca zaznaczonego na mapce " Tutaj jesteś" ) .


Po przejściu około pół kilometra docieramy do małej rzeczki Jeleń, przechodzimy przez mostek na drugi brzeg. Szlak wiedzie wzdłuż niej,  dróżkami sosnowego lasu  z widokiem na rzekę.

Po kolejnych kilometrach ( ok 1,5 -2  ) dochodzimy do pierwszego "szumu", Wodospadu Jeleń, który jest najwyższy na Roztoczu i ma 1,5 m wysokości. Jakieś trzy osoby moczą stopy w zimnej wodzie.
My też tutaj robimy sobie przerwę na krótki odpoczynek i pamiątkowe fotki. A wodospad szumi.... ;)

Ruszamy dalej w zieloność.
Po drodze natrafiamy na tabliczkę z ostrzeżeniem, o możliwym niebezpieczeństwie na szlaku i dowiadujemy się z niej, że dalej idziemy na własną odpowiedzialność.... Nic nie wyjaśnione, jakiego rodzaju to może być niebezpieczeństwo.
Nooo pięknie  i co teraz? :D  Chwila zawahania, ale za późno by wracać i iść inną drogą, tym bardziej, że upał niesamowity, komu by się chciało. Idziemy więc, zastanawiając się co nas dalej spotka...

Spotkała nas dość stroma, piaszczysta skarpa, choć pewnie nie o nią chodziło w ostrzeżeniu na tabliczce. Tu zadziałał mój lęk, gdybym była sama pewnie bym się na nią nie wdrapała, trampki ślizgały się po piachu, bałam się , że zjadę w dół. Przy pomocy wystających korzeni i koleżanki udało mi się wejść na górę.
Teraz miałyśmy widok z góry, na jar z  płynącą rzeką.

Dalej drewnianymi pomostami, przerzuconymi nad rozlewiskami i torfowiskami ( bagnami? ) szłyśmy w zieloności. Kolor ten , oprócz błękitu ( którego od kilku lat na niebie już prawie nie da się zobaczyć ) jest niezbędnym dla dobrego nastroju człowieka. Wpływa pozytywnie na psychikę. Pobyt na łonie natury, wśród zieloności, przy ładnej pogodzie, w miłym, pogodnym, lubianym towarzystwie, jest czymś, co najbardziej chyba mnie relaksuje ( nie licząc bliskości fizycznej z osobą ukochaną i kochającą, czego jednak nie doświadczam ).

Z tej zielonej gęstwiny, na terenie rezerwatu przyrody "Nad Tanwią",  przy ujściu rzeki Jeleń do rzeki Tanwi, wyłania się nagle niewielka górka.
Okazuje się, że to miejsce starosłowiańskiego  grodziska, dla potrzeb turystyki zwane "Kościółkiem", dlatego, że na jego miejscu wybudowano potem kościół i widać dla decydentów od turystyki był on ważniejszy niż grodzisko, więc pod taką nazwą to miejsce widnieje na mapie.

Na tablicy informacyjnej czytamy :

"Grodzisko zwane Kościółkiem lub "Zamczyskiem" wpisane do księgi C rejestru zabytków woj, lubelskiego pod nr. C/81....
Najstarsze ślady osadnictwa pochodzą z VIII-IX w.(...) Odkryte tu zostały relikty osady z wcześniejszej fazy wczesnego średniowiecza. Druga faza osadnictwa przypada na XII-XIII w. W tym czasie powstał gród obronny , otoczony wałami ziemnymi. Piaszczyste podłoże uniemożliwiło nienaruszone przetrwanie reliktów obiektów mieszkalnych, ale zarysy jam, warstwy spalenizny i polepy, świadczą o dość intensywnym osadnictwie. Gród leżał z dala od centrów osadniczych, w dość  trudno dostępnym terenie, w głębi podmokłych lasów olszowych. Nie miał więc podstaw gospodarczego rozwoju, ze względu na gleby o słabej przydatności do uprawy. "
Przypuszcza się więc, że gród miał charakter obronny lub mógł pełnić funkcję schronieniową.

Następna faza osadnictwa nastąpiła w końcu XVII w. i trwała cały wiek XVIII. Było to związane z postawieniem tu drewnianego kościółka p.w. św. Nepomucena, należącego do Bazylianów.
Przy kościele istniał cmentarz. Kościółek pod koniec XVIII w. popadł w ruinę  i został rozebrany.

Inne źródła podają, że na tym miejscu stała cerkiew Unitów p. w.z. św. Bazylego wraz z cmentarzem.
W XVIII w. Bazylianie opuścili klasztor a cerkiew przemianowano na kościół rzymskokatolicki.

Dokument z 1821 r. podaje : " Naprzód nadmienia się,  iż wedle Erekcji z 23 lipca 1784 r. w Zwierzyńcu datowanej dawniej  kościół na Zamczysku do Bazylianów należący uposażony został p. Tomasza Ord. Zamoyskiego Woj. Lub. kł pod tytułem św. Jana Nepomucena był filialny i należał do parafii Tomaszowskiej, (...) Kościół ten wskutek wizyty I.X, bpa Gołaczowskiego w r. 1796 odbytej z przyczyn zupełnej dezalacyi rozebrany został "

Wreszcie jest też legenda związana z tym miejscem, od której pochodzi nazwa Zamczysko.
W/g niej stał tu zamek rycerza Gołdapa, który miał niezwykle urodziwą córkę Tanewę, która zaginęła podczas najazdu tatarskiego. Wzgórze to niegdyś nazywano też Gołdą a rzeka do dnia dzisiejszego nazywa się Tanew.

Na zdjęciu poniżej z lewej miejsce dawnego grodu, po prawej rzeka Tanew opływająca wzgórze z boku.



Przechodzimy przez kolejne kładki i rozlewiska, idąc wzdłuż Tanwi, piaszczysto-kamienistym skrajem niewielkiego zbocza ścisłego rezerwatu, gdzie wiosną mają siedliska ptaki, 
Po drodze najpierw spotykamy grupkę harcerzy z saperkami, ale co oni tam mieli zamiar robić , to nie wiem...ognisko, biwak ?... a może trupa zakopywali? ;)
Dalej przyłapujemy Rudą w czasie obiadu, z orzechem laskowym w zębach. Przez chwilę ją obserwuję cykając fotkę ( pożyczonym prostym cyfrakiem, więc niezbyt dobrej jakości w takim oświetleniu ).

W końcu doczłapujemy się do centralnego miejsca szlaku szumów, gdzie zaczyna się ( albo kończy, bo zależy z której strony idzie się szlakiem ) nagromadzenie skalnych progów na rzece. Na zakolu Tanwi, w dawnej miejscowości Rebizanty, na odcinku 400 m. znajdują się aż 24 progi skalne ze spiętrzoną wodą. Odcinek ten można obejść dwoma brzegami przechodząc przez dwa odległe od siebie o 500 m. mosty.

Pierwszy z tych szumów ( idąc od strony "Kościółka" ) to większy wodospadzik,  miejsce odpoczynku dla grupki osób. Tutaj więc kończy się już "dzicz" w pozytywnym znaczeniu tego słowa i zaczynają  miejsca rekreacyjne. Ludzie siedzą dokoła na kocach, moczą nogi chodząc po wodzie.
My również decydujemy się tutaj na dłuższy odpoczynek i posiłek.

Upalna pogoda dała mi się we znaki, pechowo zaczęła boleć mnie głowa. Być może mam za mało termosów w plecaku, w taki upał te 1,3 litra to chyba trochę zbyt mało  ale i tak plecak jest dla mnie za ciężki, najchętniej niosłabym tylko kanapki.
Trzeba się zacząć ratować. Przydaje się teraz karimata, która rozkładam w cieniu, uzupełniam płyny, moczę stopy w lodowatej wodzie , po czym kładę się, zamykając oczy i licząc naiwnie, że ból głowy nie wzrośnie. Mamy przecież jeszcze kawałek drogi do miejsca parkingu, skąd ma nas zabrać samochodem chłopak koleżanki.
Odpoczynek trwał dłuższą chwilę, ale w końcu czas się zbierać by iść dalej. Ból głowy nie zelżał. Wyruszamy. Zapobiegawczo zdejmuję z siebie  płócienną koszulę, zamaczam w czystej, lodowatej wodzie, wykręcam ( czuję się trochę jak starożytna słowianka, bo wyobrażam sobie, że tak właśnie musiały robić pranie ), owijam kark i czoło,co przynosi ulgę,  nie przejmując się, że ludzie mogą na mnie dziwnie patrzeć. Idziemy wzdłuż strumienia i co jakiś czas powtarzam ten rytuał obwiązując kark i głowę na nowo.
Jest głośno, bo Szumy szumią.... ale i przyjemnie chłodniej, bo jednak ruch zimnej wody chłodzi też powietrze.


Tuz przed dojściem do drogi asfaltowej mijamy tawernę "Pod Gargamelem". Wychodzimy na drogę i dochodzimy do parkingu. Tutaj znajduję na skraju lasu trochę cienia, rozkładam karimatę, zlegam i nie ruszę się stąd, chyba że mnie wyniosą.... nie mam już siły, głowa boli na maxa. Koleżanka idzie czekać na samochód.
Leżę jak zdechła ze zwiniętą, zimną jeszcze, mokrą koszulą pod karkiem. Zastosowałam inne akcesoria ratownicze, na czoło powędrowała warstwa "amolu", dodatkowo chłodzi, ugięłam się też i połknęłam pół tabletki ketonalu...umysł mi nie żyje..
Kiedy nadchodzi koleżanka z chłopakiem i jakimś kolegą, witam się tylko ruszając jedynie ręką, jest mi wszystko jedno gdzie idą i kiedy wrócą...umysł mi nie żyje. Po ich powrocie, zwlekam się z karimaty, wczołguję do samochodu.

O bosze...oni chcą jeszcze po drodze coś zwiedzać, gdzieś się zatrzymać...a ja nie żyję...nie wiem czy dotrwam. Ja chcę do doooomu...jak najszybciej zleć w łóżku z dostępem do wc.
Jedziemy, smaruję się "amolem", zasmradzam samochód. Być może jestem gorsza niż palacz dla niepalących...nie wiem i nic mnie to nie obchodzi, bo nie żyję.  Po jakimś czasie ból zaczyna się zmniejszać, chyba tabletka powoli działa...na szczęście.

Dojeżdżamy do jakiegoś kamieniołomu.
Wysiadają, ja też wysiadam, ale zaraz siadam w cieniu, nikt mnie nie zmusi, żebym chodziła jeszcze po tym pustkowiu i wchodziła na wieżę widokową, co to to nie...
Czekam, w bólu czas mi się dłuży...ja chcę do domu... a oni się podniecają tymi kamieniami.

Wreszcie dojechaliśmy.
To był udany dzień, choć zakończenie dla mnie marne.










Jeden dzień w Zwierzyńcu cz.2 - wehikuł czasu 2015

Jeden dzień w Zwierzyńcu cz.2 - wehikuł czasu 2015


Tutaj część 1 


Po relaksie na kajaku, wybrałyśmy się spacerkiem w kierunku drugiego jeziorka "Echo", zwiedzając po drodze.

Dochodzimy do zabytkowego układu "wodno- pałacowego", gdzie powstał niedawno park z alejkami i przerzuconymi przez zbiorniki wodne drewnianymi mostkami, tzw. Zwierzyńczyk.
Miejsce, które za jakiś czas, jak urosną dopiero co wsadzone drzewa będzie jeszcze bardziej urokliwym.
Niestety 4 hotspoty, jak dla mnie, dyskwalifikują to miejsce jeśli chodzi o wypoczynek. Głupawka technologiczna nie zna granic....
Miejsca, które powinny być odskocznią od nagromadzenia szkodliwych fal radiowych w miastach, w budynkach pracy i zamieszkania , powinny być bezpieczne zdrowotnie, sprzyjać odnowie biologicznej ludzi , zmieniają się przez nieświadomość (?) decydentów , w miejsca, które obciążają organizm ludzki jeszcze bardziej.
Do tego 16 kamer, uzasadnionych zachowaniem bezpieczeństwa ( czyli jak zwykle ) plus dwa punkty " pomiaru przepływu ludności" (  Jakiego rodzaju? Nie wiem ...) uzasadnione chęcią wiedzy, ile turystów odwiedza miejsce, pachną mi wdrażaniem systemu kontroli obywateli. ( nie, nie mam fobii ani nie jestem zwolenniczką "teorii spiskowych" )

Plusem jest natomiast to, że decydenci zdecydowali o wybudowaniu przyłączy światłowodowych w najnowocześniejszej technologii FTTH, bezposrednio doprowadzonych do domów, instytucji na terenie miejscowości ( na razie internet, planowane jest później rozszerzenie o TV i telefonie ),  a to bezpieczniejsza dla mieszkańców technologia niż  radiowa.  w
Dlaczego gdzie indziej tak nie jest? Tym bardziej, że są na to programy unijne.

Na wodzie instalacje twórców w ramach jakiegoś festiwalu sztuki. ( prawa fotka poniżej )


Renesansową ideę "willi" postanowił zrealizować w tym miejscu,  kanclerz wielki koronny Jan Zamoyski, który kupił tereny pokryte puszczą (wówczas jeszcze nie nazwane Zwierzyńcem) w dolinie Wieprz i potoku Świerszcz.
Termin "willa" należy rozumieć jako harmonijne połączenie budynku siedziby z naturalnym krajobrazem, w tym przypadku obejmował drewnianą rezydencję ( dzisiaj już nieistniejącą) połączona z ogrodami w stylu włoskim , wraz z układem wodnym, położona w miejscu dającym kontakt z naturą. Istotnym elementem było utworzenie ogrodzonego rezerwatu zwierząt, czyli Zwierzyńca (w 2 poł. XVI w. miał  30km długości ).


Nie wiadomo w jakim stopniu Zamoyski zdołał swoją wizję  zrealizować, po śmierci zgodnie z jego wolą pomysły te były realizowane przez następców m.in przez Tomasza Zamoyskiego.

Obecna rewaloryzacja tego terenu odnosiła się do stanu z czasów III Ordynata Jana Zamoyskiego "Sobiepana" i jego żony Marysieńki ( późniejszej żony króla Jana III Sobieskiego )

W latach 1741 -1747 za rządów VII Ordynata Tomasza Antoniego Zamoyskiego, w miejscu pawilonu na wyspie stanął kościół pod wezwaniem św. Jana Niepomucena. Jego wnętrze w całości pokryte zostało polichromiami przypisanymi Łukaszowi Smuglewiczowi.


Nowe oficyny zostały wzniesione na przełomie XVIII i XIX w. przez Aleksandra Augusta Zamoyskiego, następnie Tomasz Stanisław (XIV Ordynat ) nadbudował piętro na oficynie północnej, zmienił dachy. W tej formie przetrwały do dzisiaj. Zachowały się również elementy małej architektury stanowiące wyposażenie romantycznego ogrodu: połamane kolumny, kamienne ławy. kamienny sarkofag na wyspie za kościołem.


Idąc dalej, oglądamy Stary Browar zbudowany w latach 1802 -1806. początkowo warzono w nim piwa w stylu angielskim. 
W czasie II wojny światowej, kiedy kontrolę nad nim przejął okupant została uruchomiona produkcja wód gazowanych. w 1970 r wszedł w skład Zakładów Piwowarskich.
o 2014 r. browar można zwiedzać ale niestety nie miałyśmy już na to czasu.


Po drodze mijamy Muzeum Roztoczańskiego Parku Narodowego, niestety już o tej godzinie zamknięte. Nie mniej jednak oglądamy wystawy utworzone przed budynkiem. 
Jedną z nich są wnętrza krasnoludkowych domków, do których zaglądamy przez szyby.


Dalej za muzeum przechodzimy obok drogowskazu z tabliczkami informacyjnymi, " dokąd i jak daleko", by minąć piętrowy ciekawy drewniany budynek z charakterystyczną drewnianą werandą, siedzibę dyrekcji Roztoczańskiego Parku Narodowego. Wzniesiona została na wzgórzu w latach 1880 - 1890 w stylu szwajcarskim.


W końcu wchodzimy w leśną część miejscowości i dość szerokim traktem leśnym udajemy się w kierunku jeziorka Echo. Jest już późne popołudnie, w cieniu drzew  przyjemnie chłodniej.
Docieramy na miejsce. Jest plaża z żółtym pisakiem, mało ludzi. Cień.
Siadamy, zrzucam ubranie i wchodzę do wody. Zaskakuje mnie jej temperatura, ciało pamięta jeszcze poprzednią kąpiel w chłodnej wodzie zalewu Rudka. Woda czysta, cieplutka jak w wannie, dawno nie było mi tak przyjemnie :)
Szkoda że tak krótko, bo ledwo zdążyłam wyschnąć i już trzeba było wracać.


Z powrotem jeszcze raz przechodzimy obok kościółka na wodzie, mijając drewnianą małą dzwonnicę i zmierzamy w kierunku stacji PKP, by wrócić do Zamościa.