26 mar 2016

24 mar 2016

Haft matematyczny - jak samemu zrobić kartki na różne okazje

Haft matematyczny - jak samemu zrobić kartki na różne okazje


Co prawda już trochę późno, by wysyłać kartkę świąteczną na Wielkanoc, ale postanowiłam wrzucić "przepis" na kartki wykonane przeze mnie w tandemie z mamą z wykorzystaniem haftu tzw. matematycznego.
Technikę tę można wykorzystać do zrobienia kartek również na inne okazje a także wykorzystać do zdobień na sztywnych podłożach.

Czego będziemy potrzebować


  • kolorowe  kartki brystolu A4 ( lub innego formatu bo i tak przytniemy do rozmiaru kartki ) na bazę kartki
  • jasne kartki brystolu, najlepiej ozdobnego ( oczywiście mogą być też ciemne kartki i wtedy haft jasną nicią, wedle fantazji ) na którym będziemy haftować
  • kolorowe kartki, niekoniecznie z brystolu by wyciąć jajka 
  • klej do papieru, opcjonalnie taśmę klejąca dwustronną
  • nici nieco grubsze niż te standardowe do maszyn do szycia, najlepiej ozdobne ( z połyskiem lub metaliczna nitką )
  • zielone sianko, lub cienkie nici by zrobić trawkę
  • napis z folii samoprzylepnej lub mazaki do napisania ( lub np. długopisu żelowe z brokatem itp. )
  • nożyczki do ozdobnego przycinania brzegów lub gilotynka z ostrzem do ozdobnych brzegów ( lub własne zwinne palce ;) )

Jak wykonać kartkę haftem matematycznym


Przyciętą do odpowiedniego rozmiaru, w przypadku standardowej kartki będzie to 10,5 x 14 cm ( pamiętać należy o pozostawieniu większego marginesu z brzegów by potem można było przyciąć brzegi ozdobnymi nożyczkami ) kartkę ozdobnego jasnego brystolu dziurkujemy przykładając szablon ( umieszczam obok do wydrukowania ).











 
Nawleczoną na igłę nicią haftujemy wkłuwając w co 14-tą dziurkę w/g schematu opisanego numerkami ( liczbami oznaczyłam kolejne wkłucia igły parami do 75, myślę że dalej sobie poradzicie ;) ) . Zasada jest taka że w miejscach mniejszych łuków dziurki są bliżej siebie.

Po skończeniu nitkę przyklejamy pod spodem tła, taśmą klejącą.











Brzegi naszego tła przycinamy ozdobnymi nożyczkami lub gilotynką z ozdobnym ostrzem. Jeśli ktoś takiego sprzętu nie posiada, może delikatnie odedrzeć brzeg palcami, tak też można uzyskać ciekawy efekt, zamiast takiej prostej "gołej" krawędzi.

Przyklejamy nasze tło z wyhaftowanym motywem do kolorowej brystolowej bazy kartki przy pomocy kleju.

Naklejamy napis z folii samoprzylepnej lub samodzielnie wypisujemy cienkopisami czy długopisami żelowymi.

Z sianka lub zielonych nici robimy "trawkę" zwijając nić kilkukrotnie i rozcinając, przyklejamy wiązkę na dole wyhaftowanego koszyczka.

Z kolorowego papieru lub brystolu wycinamy jajka. Od spodu przyklejamy taśmę dwustronną, jeśli chcemy mieć ciekawszy efekt używamy taśmy dwustronnej 3D, która jest grubsza, więc jajka będą nieco odstawać od tła. Możemy też je przykleić klejem do papieru, wedle uznania.

Na końcu, do środka naszej złożonej gotowej już kartki wklejamy karteczkę z kolorowego papieru z ozdobnym brzegiem , by można było na niej wypisać życzenia :)

Efekt macie na zdjęciu na początku postu. W taki sposób można wykonać nie tylko kartki świąteczne, bo jeśli zamiast jajek damy do koszyczka bukiet kwiatów będziemy mieć kartkę na imieniny , urodziny , dzień mamy lub inne okazje albo bez okazji ;)

Miłej zabawy i frajdy z samodzielnego wykonania :)


Inne kartki zrobione techniką haftu matematycznego, wyszyte przez moją mamę:


fot: PS.przelotem  ©

fot: PS.przelotem ©



14 mar 2016

Dla tej jednej to znaczy wiele

Dla tej jednej to znaczy wiele



Przypomniała mi się pewna przypowieść.

Podczas sztormu morze wyrzuciło na brzeg wiele meduz. Mała dziewczynka szła wzdłuż linii plaży i podnosząc meduzy wrzucała je z powrotem do morza.
Przechodzący obok człowiek , widząc to powiedział:

- Po co to robisz i tak wszystkich nie uratujesz, bezsensu, szkoda czasu i energii.

Dziewczynka na to:

- Dla tej jednej to znaczy wiele.

Są ludzie którzy mówią jak ten człowiek, że wszystkim i tak nie pomogą , więc nie pomagają nikomu. Bo tak wygodniej. To przeważnie tacy, którzy uważają, że jak zaczną "rozdawać" ( pieniądze, czas itd.) innym to sami nie będą mieli i do niczego nie "dojdą". Więc nie wspierają, nie dzielą się jak nie mają korzyści. Dla nich to rachunkowość.

Sama prawie już tak zaczęłam myśleć wtedy, kiedy miałam trudny okres w życiu i czułam jakby świat zawalił mi się  na głowę. W tej beznadziei dopadł mnie kryzys wartości i myśli, że tym, którzy nie "rozdają", dla których wsparcie to wymiana handlowa i biznes, jest łatwiej i mają się lepiej w obecnej rzeczywistości, że może moje wartości są do bani...
Jednak pozytywne przykłady ludzi, którzy mimo własnych trudów życia dzielą się i wspierają innych, którzy może wolniej ale też "do czegoś dochodzą", poprawia im się byt, w dodatku poprawiają byt innym, nie pozwoliły mi utknąć w takim błędnym myśleniu.

Są więc i tacy jak ta dziewczynka z przypowieści, którzy rozumieją, że "dla tej jednej " osoby ta pomoc może znaczyć wiele,  być nawet kwestią przetrwania i życia. Ten jeden decydujący moment, gdy potrzebuje ona wsparcia, które zostanie przez kogoś udzielone bądź nie. I ten jeden moment decyduje o dalszym życiu lub nawet śmierci. A czasem potrzeba tak niewiele, co niewiele by "kosztowało".

Jeśli kogoś nie znamy, to tak naprawdę nie wiemy jak bardzo jest w potrzebie i czy naprawdę potrzebuje wsparcia, nawet gdy o nie poprosi. Jednak osobiście wychodzę z założenia, że dla tej osoby to może znaczyć wiele.
Wolę pomóc i wyjść potem na idiotkę gdy okaże się, że ktoś życzliwości nadużył ( a tak czasem się zdarzało  ), niż przejść obojętnie obok drugiego człowieka, bo co, jeśli dla niego to kwestia życia lub śmierci, przecież tego nie wiem.
Nie wiem też, czy to dziecko, które prosi o bułkę faktycznie nie ma co jeść bo w domu bieda, czy to tylko sprytne naciąganie frajerów. Nie wiem czy ten ser, masło i chleb, które dostała kobieta nie wylądują w koszu na śmieci z zemsty, że nie otrzymała kasy. Czy ten chłopak który podszedł na dworcu faktycznie nie ma na bilet a tej babci, która rozpłakała się w aptece nie stać na leki. Nie wiem czy ten człowiek który leży w krzakach jest pijany czy chory. Nie wiem.
Wolę jednak zostać frajerką ze dwa razy niż raz przyczynić się do czyjegoś nieszczęścia przez zaniechanie wsparcia. Przecież nie wiem na jakim etapie rozpaczy jest ten drugi człowiek wtedy gdy pojawia się na mojej drodze. Nie wiem w jakim stopniu jest bezradny.
Wiem jednak jak straszne jest poczucie bezradności i osamotnienia. Pomogę, jeśli mogę, dlatego że mogę.

Mam wrażenie, że większy problem z udzielaniem wsparcia innym i więcej obojętności w stosunku do tych, którym się gorzej powodzi czy mają jakieś zawirowania w życiu, mają ci, którym na niczym nie zbywa, którzy akurat mogli by, bo mają wszelkie zasoby i możliwości. Czasem to kwestia poświęcenia czasu, a bywa, że jedynie kwestia pieniędzy, co jest jeszcze bardziej przykre, zwłaszcza jeśli dotyczy osób bliskich, znanych czy przyjaciół....tym bardziej jeśli to kwestia życia i śmierci.
Nie wiem czemu tak jest. Wygoda? Brak empatii czy egocentryzm w konsumowaniu wygód i atrakcji życia?...
Obwarowują się taką pseudo "pozytywną" energią ( o której napiszę innym razem ), izolując od tych którzy swoją bezradnością, trudną sytuacją życiową czy chorobą psują im nastrój, jakby nie chcieli się tym "skazić", bo to narusza ich strefę komfortu. ( zastanawiam się dlaczego...bo to chyba świadczy o tym, że coś u nich nie tak )  I potem faktycznie mają spokój, bo ci potrzebujący wsparcia takiej osoby zwykle o nic już nie poproszą, ponieważ wiedzą, że go nie otrzymają. O pomoc proszą innych albo zostają sami w beznadziei.

Pamiętaj ta meduza sama nie wróci do morza, a ten człowiek nie powinien być sam w trudnym momencie. Może dla Ciebie to nie jest najważniejsze ale:



Dla tej jednej osoby to znaczy wiele...


Nie wiem jak Ty ale ja chcę wierzyć, że ludzi dobrej woli jest więcej..... i chcę by właśnie to, taka prawdziwie pozytywna energia była promowana i wzmacniana w świecie, dlatego staram się do tego przyczyniać w miarę możliwości.



> Powiązany post :  Cały świat jest w nas.
> Powiązany post :  Jak kształtujemy rzeczywistość



9 mar 2016

Oskoła czyli sok z brzozy - starosłowiański napój wiosenny

Oskoła czyli sok z brzozy - starosłowiański napój wiosenny


Soku upuszczali brzozom już nasi przodkowie w okresie starosłowiańskim, na przednówku był on bowiem cennym uzupełniaczem minerałów i witamin oraz dostarczał cukrów ( potas, magnez, wapń, żelazo, fosfor, kwasy organiczne i witaminy z grupy B,witaminę C, łatwo przyswajalne oraz pochodne kwasu salicylowego ) wzmacniał i oczyszczał organizm. Ze względu na zawartość elektrolitów jest też izotonikiem i nawadnia organizm.

Jak ważna była brzoza dla Słowian świadczyć mogą nazwy miesiąca marca który np. w języku białoruskim nazywa się  "сакавiк" [sakavik] "miesiąc soku" , w ukraińskim jest znany jako "березень"[berezan ] - "miesiąc brzozy", w języku łotewskim miesiąc kwiecień znany jest jako "sulu mēnesis" a w języku liwskim "kõļimkū", co w obu przypadkach oznacza "miesiąc soku brzozowego".

Znalazłam informacje, że w niektórych regionach Czech, 23 marca ( czyli święta Jarych Godów) istniał obrzęd związany z brzozami . Mianowicie chłopcy i dziewczęta gromadzili się by "zamówić" sok z brzozy, odbywały się tańce wokół brzozy, raczono się jadłem.
Dziewczyny piły sok brzozowy aby być zdrowe i jako dorosłe kobiety płodne by mieć wiele dzieci w małżeństwie oraz myły się w nim by być piękne.
Sok miał również uzdrawiająca moc a jeśli ktoś niepełnosprawny w tajemnicy poszedł do brzozowego drzewa w pierwszy dzień marca, naciął korę i umieścił w nim kawałek płótna ze swoją kroplą krwi, po czym kora utworzyła włókna i złączyła się to znaczyło, że upośledzenie zostanie wyleczone.

( źródło:  Grohmann JV. Povery a obyceje v Cechách a na Morave. Prague: Plot; 2010 )  oraz  Vinogradova LN, Usacheva VV. Bereza. In: Tolstoy NI, editor. Slavyanskie
drevnosti. Etnolingvisticheskiy slovar'. Moscow: Institut Slavyanovedeniya

RAN; 1995. p. 156–160. (vol 1) )

Używano nie tylko świeżego soku do picia, słynny podróżnik arabski Ibn Fadlā Ahmad obserwował  już w 921roku, że wzdłuż rzeki Wołgi używano sfermentowanego soku brzozowego. W Europie wschodniej był wykorzystywany aż do 1960 r., do wyrobów wina, piwa i syropu. Prawdopodobnie także jako dodatek do żywności.
Natomiast szwedzki etnolog Gösta Berg zasugerował, że prawdopodobnie był używany w dawnych czasach jako jeden z najbardziej skutecznych specyfików chroniących przed szkorbutem.

Czas zbioru tradycyjnie określano na "po roztopach, ale wciąż zmrożonej ziemi ".
Zanim drzewa wypuszczą pączki wczesną wiosną i gdy temperatura kilka dni z rzędu osiągnie ok 10-15 stopni, możemy korzystać z dobrodziejstwa lasu i pozyskać nieco soku z brzóz. Okres ten trwa mniej więcej do tygodnia przed wypuszczeniem pąków, potem drzewa wykorzystują swoje płyny do wzrostu liści i już się z nami nie podzielą.
W tym roku pierwszy raz próbowałam takiego świeżego wiosennego soku. Smakował jak woda, nie był słodki (zbierany później robił się lekko słodkawy), miał orzeźwiający smak, czuć było w nim minerały i życie... Odnosiłam wrażenie że to taka " żywa woda".

Może Tuwim odnosił podobne wrażenie pisząc swój wiersz :
 
Rzeź brzóz. 
Brzozom siekierą żyły otworzę,
Ciachnę przez ciało, rąbnę przez korzeń,
Lepkim osoczem brzozy ubroczę,
Na rany białe wargami skoczę.

Zęby chwytliwe w trzony brzóz wbiję,
Ustami chciwe soki wypiję,
Żywcem spod kory wyrwę wargami,
Rdzeń umęczony pocałunkami

Może te leki żywego drzewa
Słów mnie nauczą, których mi trzeba:
Na chwałę brzozom, na chwałę latu,
Ustom obłędnym, bożemu światu!

 

Jak to się robi?


Wybieramy brzózkę rosnącą na terenach nie podmokłych, nie przy zbiornikach wodnych, nie w parku miejskim ;)  Nie za grubą ( średnica chyba min 20 cm , najlepiej ok 30-40 obwodu , na grubość "męskiego uda " jak to gdzieś ktoś określił :D ).
Ręcznym wiertłem na wysokości najlepiej pół metra od ziemi ( w/g oryginalnego przepisu z XIX w. im wyżej tym lepszy sok ale w coraz mniejszej ilości ), od strony południowej ( w/g oryginalnego przepisu z XIX w.)  wywiercamy, pod lekkim skosem do góry, otwór o średnicy ok. 0,8-1cm ( tak żeby nam pasował do rurki lub wężyka który włożymy w otwór ). Nie może być za głęboki  bo wtedy poleci mniej soku, ale musimy przebić się głębiej niż warstwa kory czyli jakieś 2,5 - do max. 4,5 cm ( w/g oryginalnego przepisu XIX - to wiecznego), głębszy otwór nie da soku i może zrobić krzywdę drzewu.
Wkładamy do niego kawałek wężyka do ściągania wina.
Pod otworem przymocowujemy butelkę, można PET ( ludzie z którymi byłam w lesie taką zastosowali ) choć ja wolę szklaną, bo nie zawiera szkodliwych związków, które mogą przechodzić do płynów.
I leeeeciiii......  :)

Łatwiejszy sposób pozyskania soku ( bo nie trzeba narzędzi ) ale mniej efektywny, to ułamanie gałązki , podstawienie butelki czy kubeczka i poczekanie aż skapnie...

Łagodniejszy dla drzewa sposób to nacięcie siekierą pod skosem 45 stopni w kształt litery "v" i wstawienie w nacięcie rurki, deszczułki itp, po których będzie ściekał sok do naczynia. Ewentualnie zrobienia nacięcia na pochylonym drzewie od strony pochylenia i wtedy siłą grawitacji sok sam będzie ściekał do naczynia bez udziału rurki czy deszczułki.




Gojenie zrobionych ran


Nasi przodkowie z XIX w. dawali taką receptę : " dziura szczelnie zatyka się drewnianym czopkiem i zamazuje maścią ugnieconą z gliny i świeżego krowieńcu". Dzisiaj raczej trudno było by znaleźć krowiego placka a tym bardziej nikt by z niego nie skorzystał ;)
Tak więc uwspółcześniony sposób:
Po zakończeniu ściągania, zatykamy dziurkę w drzewie kołkiem wystruganym z drewna, wbijamy, przycinamy równo z korą, warto posmarować maścią anty grzybiczą dla drzew ( do nabycia w sklepach ogrodniczych ) , ewentualnie zaklejamy gliną, żeby wnętrze drzewa się nie zakaziło.

Ranki po nacięciu nie trzeba jakoś specjalnie zasklepiać , ponoć sama się zlepia, ale nie sprawdzałam.

Ilość soku z jednego drzewa


W naszym przypadku w ciągu ok 2,5 godziny zleciało półtora litra soku z dwóch drzew.
Różne źródła podają różne ilości, myślę, że zależy to od miejsca, wieku drzewa, momentu ściągania.
Oryginalny XIX-to wieczny przepis pozyskiwania oskoły podaje, że "z drzewa wielkiego zbiera się jej na dobę 5 do 10 garncy".

Jak dużo można podkraść drzewu, żeby nie zrobić mu krzywdy


Jedno drzewo powinno mieć jeden otwór lub jedno nacięcie. Nie należy nadwyrężać drzewa i podkradać zbyt dużo soku. Tu są zdania podzielone, w różnych miejscach podają różną, bezpieczną dla drzewa, ilość ściągniętego soku. Spotkałam się z informacją, że można ściągnąć do 10 litrów z jednego drzewa... ale muszę ją sprawdzić czy to bezpieczne.
Gdzie indziej , że bezpiecznie dla drzewa można ściągać sok przez dwie doby. Informacje są sprzeczne, do rzetelnych źródeł nie dotarłam jeszcze. My zrobiliśmy tylko próbę i nie przekroczyliśmy dwóch dób.

Z przepisu XIX-to wiecznego wynika że " płynienie oskoły trwać może 10-14 dni, ale po tak znacznej utracie pożywnego soku częstokroć obumiera drzewo. Bez widzialnego uszkodzenia drzewu można puszczać z niego oskołę przez dwie doby"
( źródło:  Józef Gerald -Wyrzycki: Zielnik Ekonomiczno-Techniczny etc., Wilno 1845, t.I )

W innym źródle znalazłam informacje że "dobre drzewo może produkować tyle, ile dwa galony (ok. 7,5 l) w jednym sezonie". 
Jednak wychodzę z założenia , że jeśli nie wiemy dokładnie ile należy ściągać soku, to lepiej w razie czego ściągnąć mniej niż zaszkodzić drzewu.