29 lut 2016

Ciasto bananowe z mąki razowej, bez cukru

Ciasto bananowe z mąki razowej, bez cukru



Przepis dostałam od kogoś. W internecie można chyba spotkać to ciasto pod nazwą "razowiec na bananach".
Przepis nieco sobie zmodyfikowałam. Ciasto robi  się łatwo i szybko. Umieszczam dla P.

  • 4 duże bardzo dojrzałe banany
  • 2 szklanki mąki pszennej razowej 
  • 1/3 szklanki oleju rzepakowego
  • 1/2 szklanki wody
  • 2 płaskie łyżeczki sody
  • aromat do ciast waniliowy ( ja nie dodaję )
  • 1 szklanka posiekanych orzechów włoskich ( daję pół szklanki albo trochę więcej, w zależności ile mam )
  • 12 szt. pokrojonych w kostkę  daktyli, można dodać rodzynki ( ja nie dodaję )

Banany zgniatamy na miazgę, ja robię to widelcem.

Dodajemy inne składniki i wszystko dokładnie mieszamy. 

Wykładamy masę do foremki ( ja wkładam do szklanej podłużnej od pieczenia chleba ) , nie trzeba smarować ścianek tłuszczem , ponieważ w cieście już mamy olej. Ciasto nie wyrasta zbyt intensywnie. 

Pieczemy ok 40-50 minut w 180 stopni C.  Ja po 40 minutach  sprawdzam wykałaczką czy ciasto jest już upieczone  ( wbijam wykałaczkę w ciasto,  jeśli po wyjęciu nie jest oblepiona ciastem i się nie klei, to znaczy, że jest upieczone ).


Zmodyfikowany mój przepis :

Do połowy tej masy, która wyjdzie z proporcji podanych u góry dodaję 3 łyżeczki kakao i 2 łyżeczki miodu. Rozkładam masę na dwie foremki i w ten sposób mam dwa ciasta o nieco innym smaku za jednym zamachem. 
Upieczone ciasto będzie dość niskie, jeśli foremki będą wielkości takiej do chleba. By mieć wyższe ciasta trzeba albo zrobić więcej masy, albo wyłożyć na mniejsze foremki.

Ciasto najlepiej smakuje przełożone lub posmarowane dżemem o jakimś wyrazistym, nawet lekko kwaskowatym smaku np. z owoców leśnych lub porzeczek. Dla mnie hitem jest to ciasto z dżemem jeżynowo-czarno porzeczkowym. 
Dżem taki bez cukru, wypełniaczy i konserwantów, naturalny, jest dostępny np. z firmy "Łowicz" ale tylko z tej serii extra gładkich , czytajcie zawsze skład , znalazłam też z czarnej porzeczki z firmy "Sad Danków ". Można zrobić też dżem samemu. 
Ja w tym roku przegapiłam czarne porzeczki, więc użyłam do tego ciasta dżemu z "Łowicza", jak dla mnie bardzo smaczny.


23 lut 2016

Zamość - Krasnobród : "Czarny rycerz na czarnym koniu " - wehikuł czasu - z tęsknoty za latem

Zamość - Krasnobród : "Czarny Rycerz na czarnym koniu "- wehikuł czasu - z tęsknoty za latem


Późnym wieczorem koleżanka nagle spytała:

- Chcesz pojechać nad jezioro oglądać wschód słońca?
- Jak to?... Z kim? Gdzie?
- Z moim kolegą. Do Krasnobrodu.
- Hmm... A o której musiałabym wstać? 
- O 4 nad ranem wyjazd. 
- A ty nie pojedziesz? Tak sama mam jechać?....
- No, on ze mną nie chciał jechać, tylko z tobą.

Zaśmiałam się. Spryciara, jak to wykombinowała mi  "niby-randkę" w ciemno ;)

- Hm... - dłuższa chwila zastanowienia. - No ok, to pojadę, czemu nie.

Czas najwyższy po odbytej żałobie, zacząć poznawać i przebywać w towarzystwie mężczyzn, również w jakiś ładnych sceneriach. To mi na pewno nie zaszkodzi. Aczkolwiek odwykłam, zdziczałam, nie wiem czy będę miała o czym rozmawiać.

Po zrobieniu kanapek na tę eskapadę, w zasadzie nie bardzo opłacało się iść spać. Ledwo się położyłam a już trzeba było wstawać. Na pół sennie dokonałam "porannej" toalety. By zapleść włosy już mi brakło czasu, musiałam przecież jeszcze zrobić herbatę do termosów, nie ruszam się w teren bez kanapek i picia.

Czwarta nad ranem.
Zarzucam na ramię mały plecak, łapię w pośpiechu czapkę z daszkiem i wychodzimy przed blok. W ciemności widzę czarnego ( a przynajmniej wydawał się czarny ) "konia" z napędem chyba na 4 koła ( nie znam się na koniach, rozróżniam tylko kolor ;) )
W naszym kierunku idzie Czarny Rycerz. Przedstawia się, ja też. Zaprasza do swojego rumaka. Wsiadam z lekkim trudem nieprzyzwyczajona do tak wysoko umieszczonego, w stosunku do niższych "koni" , strzemienia. ;)
Zostaję doceniona za to, że chciało mi się tak wcześnie wstać by pojechać. ;)
Miejsce docelowe tej wycieczki to jeziorko w Krasnobrodzie w celu rozpoznania warunków podczas mgły dla zrobienia sesji zdjęciowej w przyszłości. 

Wcześniej byłam już w tej miejscowości przejazdem z koleżanką i jej kolegami. Nie widziałam wprawdzie jeziora ale podjechaliśmy wtedy do Kaplicy "na wodzie" z XVIII w. , zwanej cudowną lub Kaplicą objawień. Jest ona słynnym miejscem kultu Maryjnego. Drewniana kapliczka stoi na betonowych słupach nad wybijającym ze skał wapiennych źródłem, którego woda uznawana jest za cudowną i uzdrawiającą. W związku z tym ludzie czerpią ją do picia i obmywania się.
Źródło uznawane jest za pomnik przyrody nieożywionej, Temperatura wody jest stała i wynosi 8 stopni C. Według ludowych przekazów, właśnie w tym miejscu miała się ukazać Jakubowi Ruszczykowi Matka Boska.

Dojeżdżamy na miejsce, okazuje się, że mgła jest niewielka. Słońce zaczyna się wynurzać zza horyzontu i wydobywa powoli z mroku kształty otoczenia. Robi się jasno....wschód słońca i do tego lekka mgła są zawsze pełne uroku ( choćby się je widziało ileś razy ;) ), zwłaszcza w takim miejscu, gdzie woda, las, pomosty i mostki, "promenada" wokół meandrów jeziorka. Bo to nie jest jeziorko w formie owalu, tylko poprzedzielane zakolami, półwysepkami z fragmentami lasu i ukrytymi w nim domkami wypoczynkowymi.
"Cykamy" zdjęcia. Mam okazję pobawić się lustrzanką cyfrową, żałując, że takiej nie mam... Rozmawiamy, okazuje się, że znaleźliśmy płaszczyznę wspólnych tematów.

Nad wodą moczy kije kilku wędkarzy, jeden sprytnie mnie komplementuje zwracając się nie bezpośrednio do mnie, tylko do mojego towarzysza :

- Gdzie można znaleźć taką ładną koleżankę?

( mam ochotę odpowiedzieć : w internecie Panie , w internecie  ;) )

:D spryciarz.... jakby bezpośrednio zwrócił się do kobiety, to ryzykowałby, że dostanie w zęby od jej faceta, a tak, mnie było miło, Rycerzowi też było pewnie miło ;)

Dalej ładna piaszczysta plaża. Woda nie zachęca mnie jednak do kąpieli. Mimo dużych upałów w dzień, ranek jest chłodnawy a ja jestem ciepłolubcem. Mimo, że wzięłam kostium kąpielowy, mimo, że Rycerz proponuje oddanie mi swojego ręcznika, nie rozbieram się, siadam na plaży, zjadam śniadanie i obserwuję jak pływa. Potem częstuję go kanapką, co zresztą docenia a ja doceniam, że On docenia, bo nie każdy docenia.

Krasnobród jest mieścinką wypoczynkową, nieopodal jeziorka znajduje się niewielkie wzgórze z wieżą widokową. Wdrapujemy się tam po schodkach, niestety wieża akurat była zamknięta, lecz z samego wzgórza też był ładny widok na okolicę, który podziwialiśmy siedząc na ławce.

Postanawiamy wracać. Po drodze do Zamościa Rycerz mówi, że zna fajne miejsce ze źródełkiem i pyta czy chcę zobaczyć. No pewnie, że chcę.
Zatrzymujemy się po drodze przy ścianie zieloności. Zostawiam plecak, zabieram tylko dwie kubko - nakrętki z moich termosów.  Schodzimy z jezdni nieco w głąb zarośli i drzew, i jest, wybija spośród kamieni. Dwie osoby z kilkoma plastikowymi 5 litrowymi butelkami po wodzie mineralnej czerpią ze źródła. Dowiadujemy się, że przyjeżdżają tu z Zamościa by czerpać sobie wodę do picia, że takich ludzi jest więcej, bo woda dobra. Odchodzą, zostajemy sami. 
Robię użytek ze swoich kubków, mojego towarzysza zaskakuje, że mam dwa :D. Po chwili delektujemy się naturalną, zimną energetyczną wodą wśród zieleni. O poranku. Łagodne jeszcze światło słońca zarysowuje sylwetki. On robi mi zdjęcie, wyszło ładne, taka "zamyślona w zieloności o poranku"  :)
Nie poprzestaję na źródełku, idę w zieloność, w głąb zarośniętego,  rozlewiska jakby groblą, nagle trafiam na stojący krzyż. Wygląda nieco dziwnie, nie ma żadnego napisu, nie jest to chyba też mogiła....
Spacerując w okolicy napotykamy na pozostałości czyjegoś gospodarstwa, walają się jakieś zardzewiałe resztki sprzętów rolniczych.

Czas wracać, oboje jesteśmy niedospani.
Skracając drogę przez pola po żniwach, zatrzymujemy się jeszcze na chwilę. Z tej perspektywy widać panoramę Zamościa nieco inaczej. Chyba rzadko, który turysta widzi to miasto z takiej strony. Proszę by On zrobił mi zdjęcie tego widoku.

To był miły początek tamtego dnia.








22 lut 2016

Zamość : "Biały Rycerz na białym koniu " - wehikuł czasu - z tęsknoty za latem

Zamość: "Biały Rycerz na białym koniu "- wehikuł czasu - z tęsknoty za latem



Spacerując po Zamościu w zachodniej części starego miasta, po drodze do katedry mijałyśmy pałac Zamoyskich.

Budowę pałacu rozpoczęto w 1579 r. w stylu renesansowym potem po pożarze odbudowano go w stylu barokowym, w końcu po 1803r. z inicjatywy ordynata Stanisława Kostki Zamoyskiego styl zmieniono na klasycystyczny.
Po sprzedaniu go władzom państwowym przebudowano go w 1831r. na szpital wojskowy i stracił swój zabytkowy charakter. Od 1918 r. do dzisiaj mieszczą się w nim sądy ( okręgowy i rejonowy ).

Pałac otoczony jest zielenią, dokoła niewielkiego placu znajdują się ławki, pośrodku placyku stoi pomnik Jana Zamoyskiego dosiadającego konia.
Tutaj projektanci pomyśleli o tym, by część ławek była w cieniu. Różnie z tym myśleniem projektowym bywa w różnych miastach. Od dłuższego już czasu dziwi mnie, nie wiem czy taka moda, czy bezmyślność architektów, którzy  projektują ławki w miejscach niezadrzewionych i nieocienionych.... Swoją drogą, urzędnicy zatwierdzający takie projekty też są bezmyślni.
Przecież wiadomo, że raczej nikt na nich nie przesiaduje zimą tylko zazwyczaj latem, jak słońce operuje dość znacznie. Tym bardziej na wybetonowanych lub wyłożonych kostką brukową placach ten upał jest silnie odczuwalny. Mieszkaniec miasta a tym bardziej turysta zwiedzający miasto podczas słonecznej pogody, zwłaszcza latem, po kilkugodzinnym spacerowaniu nagrzanymi słońcem ulicami chciałby odpocząć na ławce w cieniu, jednak jego jedynym wyborem pozostaje w takiej sytuacji trawnik pod drzewem w parku, co naraża go na nieprzyjemne sytuacje ze strony służb porządkowych.

Przechodząc przez zielony skwer natknęłyśmy się na piękne dorożki. Zaczarowana dorożka, zaczarowane konie i sympatyczny dorożkarz. Taki biały rycerz z białymi końmi ( siwek i tarantowaty) , który bezskutecznie próbował namówić nas na przejażdżkę po starówce. ;)
Po moim zainteresowaniu zwierzakami, wygłaskaniu ich i krótkiej rozmowie z dorożkarzem, ja chciałam sobie zrobić zdjęcie z końmi, starszy, siwy pan koniecznie chciał sobie zrobić zdjęcie ze mną a koniom było obojętnie :D

Fotografia została wykonana i poczłapałyśmy, nieco już zmęczone upałem do położonej w pobliżu katedry zamojskiej.

TUTAJ > Katedra Zamojska " Jak przycisnęłam facetów do muru"

TUTAJ > Czarny Rycerz na czarnym koniu







20 lut 2016

Zamość: "Jak przycisnęłam facetów do muru" - wehikuł czasu - z tęsknoty za latem

Zamość:  "Jak przycisnęłam facetów do muru "- wehikuł czasu - z tęsknoty za latem



Brakuje mi słońca i ciepła ( choć nie tylko tego za oknem dotyczącego aury ), dlatego przywołuję chociaż wspomnienia ostatniego lata, tego krótkiego okresu, kiedy udało mi się na chwilę wyjechać.
A lato było przecież wyjątkowo gorące. Teraz jestem zdziwiona, że chciało mi się i dałam radę w te upały zwiedzać miasto, bo taka pogoda to raczej dobra na wyjazd nad jezioro, morze, wśród lasów a nie na spacery po wybrukowanych ulicach sporego miasta, choćby najpiękniejszego.

Koleżanka, tego dnia musiała iść do pracy.  Miasto zwiedzałam więc w miłym towarzystwie jej mamy, która pieszczotliwie mówiła do mnie "dziecko", choć nieco bliżej wiekowo mi było do niej niż jej córki :) 


Dzień był upalny, ulgę przyniosło zwiedzanie chłodnych murów katedry zamojskiej. Co ciekawe, moja "przewodniczka", mimo, że przychodziła do niej czasem na mszę, oglądała ją teraz jakby widziała wnętrze pierwszy raz. Stwierdziła, że nigdy nie rozglądała się i nie patrząc na nie w kontekście turystycznym, wielu rzeczy nie dostrzegała, np. pięknych 25-głosowych organów. Ufundował je w 1895 r. XV ordynat Maurycy Zamoyski.

Katedrę zaprojektował Bernardo Morando, a fundatorem był Jan Zamoyski. Była wotum dziękczynnym hetmana za jego liczne zwycięstwa i wiodącym ośrodkiem życia religijnego Ordynacji Zamojskiej.
Budowa kolegiaty trwała od 1587 do 1598 r., ale  dopiero w 1630 r. zakończono prace przy jej dekoracji.
Posiada nawę główną, którą zdobi wspaniałe, rzeźbione belkowanie i dwie nawy boczne.
Między wspornikami wysuniętego gzymsu umieszczono rozety. Jest ich 85, ale nie ma dwóch jednakowych. Legenda głosi, że kamieniarz, który je wykonał, założył się, że nie powtórzy żadnego wzoru. Przegrał jednak zakład, bo znalazły się dwie jednakowe. Tę, która się powtórzyła, skuł ze złości.

Barokowy ołtarz główny pochodzi z lat 1783-85. Stojące na ołtarzu rokokowe, srebrne tabernakulum, dzieło złotników wrocławskich, jest jednym z najwspanialszych na ziemiach polskich . W jego zwieńczeniu przedstawiono patrona katedry, św. Tomasza Apostoła przed Zmartwychwstałym Chrystusem.


Z ośmiu katedralnych kaplic najciekawszą jest, usytuowana na prawo od prezbiterium, kaplica Zamoyskich. W jej posadzce umieszczono płytę nagrobną fundatora Zamościa Jana Zamoyskiego, a obok nagrobek z białego karraryjskiego marmuru, poświęcony XIV ordynatowi Tomaszowi Stanisławowi Zamoyskiemu. Wiszące na ścianie kaplicy portrety przedstawiają siwowłosego Jana Zamoyskiego i jego syna Tomasza. Oba są dziełem Wojciecha Gersona.


Przy jednym z ołtarzy bocznych stała ciekawa skarbonka. Automatyczna. Były to plastikowe świeczuszki, które po wrzuceniu monety zapalały się. Można było na karteczce napisać intencję w której wierni będą się modlić, co oczywiście zrobiłam jak zwykle i jak zwykle prawie taką samą jaką pierwszy raz zostawiłam w murze jerozolimskiej świątyni. 
Liczba zapalonych świeczuszek zależała od nominału monety, 1 zł zapalało 1sztukę, 2 zł zapalało 2 szt., 5 zł zapalało 5szt. Z jednej strony taka zabawa, z drugiej może i dobry pomysł bo nic nie kopci, aczkolwiek prawdziwe świece woskowe bezdyskusyjnie mają swój klimat . 


Mimo silnego słońca, upału i mojego lęku wysokości, zdecydowałyśmy się wejść na wieżę widokową katedry zamojskiej. To dzwonnica z XVIII w. Została wybudowana w stylu późnobarokowym w/g projektu majora artylerii Jerzego de Kawe ( architekta zamojskiego ).
Wraz z iglicą i krzyżem ma 53 metry wysokości. Zawieszone są w niej trzy zabytkowe dzwony: Jan ( 4300 kg ) z roku 1662, zaliczany do największych w Polsce; Tomasz ( 1200 kg ) z roku 1721 i Wawrzyniec ( 170 kg ) z roku 1715.
Górny taras dzwonnicy ma 22,5 metra wysokości, po pokonaniu 122 stopni schodów jesteśmy na górze.
Jak na katedrę nie było zbyt wysoko, choć jak dla mnie wystarczyło, by na górze żołądek podchodził mi do gardła ze strachu :D
Na tarasie widokowym umieszczono lunetę, można więc było popatrzeć w zbliżeniu, z lotu ptaka, na ciekawe miejsca panoramy Zamościa.

Wpadłam na pomysł, że wykorzystam opcję filmowania w pożyczonym  prostym aparacie fotograficznym i obejdę go dokoła. Taras był wąski, mimo, że się bałam, z nosem wsadzonym w wyświetlacz ( chyba to mnie tylko ratowało, bo gdybym wzrokiem sięgnęła dalej poza obiektyw a w dodatku popatrzyła w dól, nie ruszyła bym się już może z miejsca :D ) dzielnie szłam powoli naprzód, przyklejona maksymalnie do ściany  ( bo bałam się podchodzić do brzegu barierki ),  filmując panoramę.
Niestety w pewnym momencie na mojej drodze stanęło dwóch panów.... miałam dwa wyjścia albo "przykleić" się do ściany i wtedy panowie weszli by mi w kadr, albo ich ominąć i przejść przy samej barierce ten odcinek tarasu, by mieć ciągłość panoramy w kadrze... dalej na poniższym filmie :)



Po drugiej stronie katedry znajduje się infułatka, dom dziekanów zamojskich, do którego prowadzi  bogato rzeźbiony portal. Na parterze infułatki mieści się Muzeum Sakralne, którego nie zwiedziłam, więc zostało mi do zobaczenia przy okazji kolejnego pobytu w Zamościu.
 




18 lut 2016

Wyszoruj sedes, wypatrosz karpia ... Mój bohaterze !

Wyszoruj sedes, wypatrosz  karpia... Mój bohaterze !



Pamiętam jak będąc na studiach przyszło mi wylewać brudną wodę z wanien w pracowni rzeźby. Wzięłam miskę w dłonie, spojrzałam na ohydną breję, która od dłuższego już czasu stała i śmierdziała, skomentowałam pod nosem cicho, że obrzydliwa ( brzydziłam się tam wsadzić ręce ) .
Kolega z wyższego roku, który jeszcze akurat pracował nad swoją rzeźbą, niby zatopiony w twórczości, nic nie słyszał i niczego nie widział. Podszedł, bez słowa wyjął miskę z mojej dłoni i zaczął za mnie wylewać wodę...Był niczym rycerz wybawiający od smoka ( pomijając że rycerzem faktycznie był :) ).
Byłam mu autentycznie wdzięczna, że wybawił mnie od tej przykrej dla mnie czynności i nie muszę babrać się w tych brudach, "urósł" w moich oczach bo potrafił być w takich kontekstach uważny, uważny emocjonalnie, to rzadka cecha.

Pamiętam też pewien wigilijny dzień za granicą, który celebrowałam zgodnie z tradycją, z kimś bliskim z kim miała to być pierwsza wspólna wigilia sam na sam ( nie wiedziałam wtedy, że również ostatnia )
Karp zdobyty w polskim sklepie został przytaszczony ale nie był wypatroszony. Zerkałam jak On, mimo, że robił to pierwszy raz, po męsku wybebeszał tego karpia jakimś niezbyt ostrym nożem ( bo tylko takie były dostępne ) jakby to była czynność wykonywana przez niego codziennie.
Gdybym musiała sama to robić pewnie już bym tego karpia później nie jadła...albo bym nie wypatroszyła i też karpia nie zjadła, więc na jedno wychodzi  ;)

Odkąd pamiętam w mojej rodzinie to ojciec babrał się z rybami wszelakiego rodzaju, nie mówiąc już o śledziach i chyba wcale nie dlatego, że ryby sam łowił. Z zapachu ryb trudno potem umyć dłonie...
Mycie sedesu też w mojej rodzinie należało do męskiego "obowiązku", odkąd pamiętam to tata zawsze o to dbał. Nie tracił nic przez to ze swojej męskości, wręcz przeciwnie.

Mężczyźni chyba mają jakoś tak, że mniej się brzydzą niż kobiety a czasem nawet obrzydliwe rzeczy ich kręcą... ( co akurat dla mnie jest niezrozumiałe )

Jakiś czas temu zostałam zrugana za to, że jestem ta "brzydząca się" i to przez kobiety, które w "świętym" oburzeniu skomentowały, że pewnie kupy dziecka też się brzydzę ( jakby to był grzech )  i jak ja będę je przewijać...bo w ich umysłach nie mieściło się, że można czegoś nie lubić a jednocześnie to robić jak trzeba zrobić...Rozumiem, że one zachwycają się  zapachem i wyglądem kupy lub w/g ich mentalności dobra "matka Polka" nie powinna się przyznawać do tego, że kupa ją brzydzi w związku z czym każda kobieta, która szczerze wyrazi inne zdanie na ten temat, będzie przez takie kobiety, potrzebujące siebie w ten sposób przekonać , że są lepszymi matkami , napiętnowana. A niech im.

Tak, ja brzydzę się różnych rzeczy i dlatego jestem wdzięczna mężczyznom, którzy czasem mnie w taki sposób jak wyżej wyręczali. Dla mnie byli męscy wtedy może na zasadzie kontrastu, dlatego, że się nie brzydzili ale głównie dlatego,

ponieważ potrafili zauważyć i rozumieli, że dla mnie coś jest trudne lub przykre do zrobienia .






Krótka sztuka o "kobiecości"

Krótka sztuka o "kobiecości".

 

Prolog :

 

Początek chyba większości znany, zazwyczaj banalny. Jakaś impreza w gronie znajomych, jakaś wycieczka, przypadkowe spotkanie. Ona chichocze, jemu się podoba bo jest wesoło.

AKT I


( "Przed " ...po wstępnej ocenie jego zasobów i potencjału na skorzystanie z nich )

Ona:

Lubię seks, akceptuję "zdrowy egoizm", nie chcę ślubu, nie chcę mieć dzieci, nie jestem zazdrosna....

Chór grecki:

- A kto nie lubi seksu?.... "Kobiecość" bazuje na nieświadomości facetów, że nie będzie zawsze tak samo często..... W dodatku pytanie : co jest bardziej wartościowe jak kobieta lubi seks czy lubi seks tylko z nim ? 


AKT II


( Po kilku miesiącach "Po"  )

On:

- Nie chciało mi się wychodzić w wekend, wolałem ten czas spędzić w domu, czy w łóżku się poprzytulać, ale ona mi nie pozwoliła, nie dała mi posiedzieć w domu.. nie miałem wyjścia musiałem się włóczyć po mieście....

Chór grecki:

- "Kobiecość" akceptuje zdrowy egoizm, kwestia tylko czyj jego czy swój?...


AKT III


( po roku )

On:

- No ona nie chce mieć dzieci....ale nie to że w ogóle, tylko teraz, na razie
 
Chór grecki:

- Pewnie będzie chciała jak facet i zasoby zaczną się wymykać, wtedy prezerwatywa zawiedzie, zapomni wziąć tabletki itp.... 


AKT IV


( po półtora roku, kiedy zasoby już działają na jej korzyść, a do ugrania jest więcej )

Chór grecki:

- Mówiła przecież, że nie jest zazdrosna...

On:

- No nie była zazdrosna, ale teraz już jest.

Chór Grecki :

  - Pytanie tylko, czy o Niego, czy raczej o zasoby, które dzięki niemu może zyskać ?....



Epilog :


"Kobiecość", powie wszystko to, co On chce usłyszeć, ale ona wie, że to tylko strategia marketingowa, do czasu aż nie zacznie działać czas i przywiązanie, przyzwyczajenie do niektórych aspektów oferty ( jakich wiadomo...) , potem łatwo będzie zmienić warunki.
"Kobiecość" zrobi to niepostrzeżenie, powoli, rozciągając w czasie tak, by On nie doznał szoku na skutek tych zmian, tylko zdążył je sobie zracjonalizować, nie przyjmując do świadomości, że jest coraz bardziej zawłaszczany a początkowa atrakcyjność oferty już dawno poszła w zapomnienie i zyski z niej jakoś mizernie wyglądają wobec ponoszonych nakładów, nie tylko finansowych.
"Kobiecość" nie musi już nawet zbytnio dbać o to, by podtrzymywać złudzenie. Przecież żaden klient, który kupił bubel i co gorsza był tym zakupem zafascynowany, nie lubi przyznawać się do tego, że dał się oszukać, nawet przed samym sobą.
Podtrzymuje więc desperacko w mentalności dobry obraz Jej "kobiecości", idee "idylli" i "szczęścia" inwestując jeszcze więcej w myśl zracjonalizowanej zasady "skoro tyle inwestuję to znaczy, że Ona musi być tego warta", często też obniżając wartość innego rodzaju kobiecości, by Jej wypadła lepiej.

Tak oto wspierany jest "w świecie", przez mężczyzn taki rodzaj "kobiecości" i ma się dobrze.
Tymczasem ta autentyczna kobiecość jest często wyśmiewana i wyszydzana za swoją uczciwość, otwartość, zaufanie i szczerość, na których między innymi chciała by oprzeć związek.


> Powiązany post :  Jak kształtujemy rzeczywistość

> Powiązany postO szczerości

> Powiązany post :  Krótko o miłości - czyli sztuka w trzech aktach